82-letni Le Pen oświadczył, że zorganizowane 22 lipca przez Andersa Behringa Breivika zamachy są zapewne dziełem "szaleńca", ale jednocześnie wskazał na winę norweskich władz i społeczeństwa. Breivik był w przeszłości członkiem norweskiej skrajnej prawicowej Partii Postępu. "Co uderza mnie jeszcze bardziej, to naiwność i bezczynność norweskiego rządu" - oświadczył w blogu wideo, zamieszczonym w piątek na stronie internetowej nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Jak ocenił, najpoważniejsza wina polega na tym, że "władze Norwegii i społeczeństwo były uśpione i nie wzięły pod uwagę globalnego zagrożenia masową imigracją, która jest głównym napędem tego zabójczego szaleńca, ale także terroryzmu, co jest zjawiskiem światowym". Zapytany o te słowa w sobotę Le Pen powiedział Reuterowi, że nie chciał zbagatelizować czynów Breivika, ale jest krytyczny wobec odpowiedzi władz na ataki. "To oczywiste, że odpowiedzialność za te zabójstwa ponosi morderca, ale dostrzec można także pewną słabość podstawowej ochrony ludzi w cywilizowanym kraju" - tłumaczył. "To, że policji zajęło 1,5 godziny, żeby przejechać kilkaset metrów z Oslo" - mówił Le Pen. Po zdetonowaniu bomby w Oslo Breivik udał się na oddaloną ok. 40 km od stolicy wyspę Utoya, gdzie trwał obóz letni organizowany przez Norweską Partię Pracy premiera Jensa Stoltenberga. W strzelaninie na wyspie zginęło 69 osób, a w wybuchu w Oslo - osiem. Po zamachach pojawiły się głosy krytyczne, według których interwencja policji na wyspie była spóźniona. Córka Le Pena, Marine, obecna przewodnicząca Frontu Narodowego i kandydatka w wyborach prezydenckich w 2012 roku, nie skomentowała wydarzeń w Norwegii. Inny antyimigracyjny polityk, przywódca holenderskiej Partii na Rzecz Wolności (PVV) Geert Wilders oświadczył w tym tygodniu, że "gardzi wszystkim, co Breivik popiera, i wszystkim, co zrobił". Z kolei skrajnie prawicowa austriacka Partia Wolności usunęła ze swoich szeregów jednego z posłów, który powiedział, że w Europie islamiści atakowali "tysiąc razy częściej" niż Breivik.