Odnosząc się do uruchomienia 20 grudnia wobec Polski "całkowicie precedensowej" procedury artykułu 7 traktatu UE, Ducourtieux przewiduje, że artykuł mogący pozbawić prawa głosu państwo, przeciw któremu został użyty, "w wypadku Polski może zupełnie nie zadziałać". "W przeciwieństwie do artykułu 50 (klauzuli wyjścia z UE), bardzo skutecznego, gdy chodzi o obronę interesów pozostałych członków" - wyjaśnia korespondentka paryskiej gazety. Nieskuteczność artykułu 7 widać w zapowiedzi premiera Węgier Viktora Orbana, że sprzeciwi się jego zastosowaniu wobec Polski, a sankcja zatwierdzona musi być jednogłośnie - czytamy w "Le Monde". "Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans jak tylko mógł opóźniał (procedurę), ponieważ zdaje sobie sprawę, że po jej aktywowaniu nie znajdzie już żadnej pomocy w prawie wspólnotowym" - twierdzi Ducourtieux. Jej zdaniem Timmermans liczył, że "utrata wpływów Warszawy w Brukseli spowoduje spadek poparcia dla PiS w sondażach i że po następnych wyborach zmiana władzy w Warszawie zamknie skomplikowany epizod (stosunków) z Unią". Inną obawą KE - jak twierdzi Ducourtieux - było ryzyko nasilenia "antybrukselskich wypowiedzi" rządów Grupy Wyszehradzkiej. Podobnie jak wielu komentatorów, korespondentka "Le Monde" zwraca też uwagę, że "nadmierna reakcja" w 2000 roku na wejście do austriackiej koalicji rządowej skrajnie prawicowej Austriackiej Partii Wolności (FPOe) powoduje obecnie "przesadną ostrożność" KE. Dziś "nie ma mowy", by potępić jakiś rząd członkowski UE, póki "za słowami nie poszły czyny". Ta postawa tłumaczy "względną pobłażliwość wobec węgierskich odchyleń i szokującą apatię wobec nowej koalicji skrajnej prawicy i konserwatystów w Wiedniu" - pisze Ducourtieux. "Komisja jest teraz przyparta do muru. Jako strażniczka traktatów musi zareagować, ponieważ Polska przekroczyła wszystkie czerwone linie. Jednak w momencie, gdy węgierskie weto zastopuje procedurę, ukaże się jako instytucja osłabiona, niezdolna do zapewnienia sobie szacunku" - czytamy w "Le Monde". Ducourtieux nie waha się nazywać Wschodem środkowoeuropejskich członków UE, przeciwstawiając te "kruche jeszcze demokracje" "elitom europejskim (Zachodowi), dla których (w momencie wprowadzenia artykułu 7 w 1997 roku) nie do pomyślenia było, by w ich krajach większość obywateli wybrać mogła inny ustrój niż demokracja liberalna". W związku z powrotem sprawy migrantów do europejskiej agendy korespondentka "Le Monde" przewiduje "dalsze zaostrzenie konfrontacji z Warszawą w najbliższych miesiącach" i ocenia, że ostatnim sposobem będzie "szantaż funduszami strukturalnymi". Po czym przypomina, że "to broń trudna do użycia", gdyż "budżet UE uchwalany jest jednogłośnie". Choć 2018 rok zaczyna się pod znakiem poprawy koniunktury gospodarczej to "zza fasadowego optymizmu" wciąż wychyla się "pełzający kryzys egzystencjalny" - pisze Ducourtieux. Korespondentka przypomina jak szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker złamał w roku 2016 "brukselskie tabu", przyznając z trybuny Parlamentu Europejskiego, że "Unia jest w kryzysie egzystencjalnym" i "grozi jej śmierć". Brexit, kryzys migracyjny, postępy populizmu i "niosące z sobą wielkie ryzyko wybory w Holandii a następnie we Francji" w 2016 roku - wylicza Ducourtieux elementy tego kryzysu. Jej zdaniem sytuację rozjaśniło wybranie we Francji Emmanuela Macrona - "młodego prezydenta, pełnego ambicji reformatorskich dla Europy", co przywróciło Paryżowi rolę "motoru Unii". Zagrożenie - jak pisze korespondentka "Le Monde" - stanowią jednak "ciągotki autorytarne" Orbana i "naruszenie niezależności sądownictwa przez rząd polski". Autorka artykułu twierdzi, że to wszystko "godzi w fundamenty politycznej budowli, zaplanowanej po drugiej wojnie światowej jako swobodne stowarzyszenie liberalnych demokracji". Ducourtieux kończy artykuł przypomnieniem życzeń noworocznych prezydenta Macrona, który "wyraził wolę zreformowania Europy, tak by była bardziej suwerenna, zjednoczona oraz demokratyczna". "Bruksela liczy, że dzięki jego przywództwu, nie tracąc swej duszy, uda jej się wyjść z polskiego impasu" - pisze korespondentka "Le Monde". Z Paryża Ludwik Lewin