Gazeta pisze o tzw. Pierwszym Kręgu - grupie przedsiębiorców od lat wspierających francuską centroprawicę. Od miesiąca przez Francję przetacza się najgłośniejszy za prezydentury Sarkozy'ego skandal polityczno-finansowy - zwany aferą Bettencourt lub Woerth/Bettencourt. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie oskarżeń prominentnych polityków centroprawicy - samego prezydenta i ministra pracy Erica Woertha - o korupcyjne powiązania z Liliane Bettencourt, najbogatszą Francuzką, dziedziczką koncernu L'Oreal. "Le Monde" zwraca uwagę, że przy okazji tej afery wychodzą na jaw inne bliskie związki otoczenia szefa państwa z biznesem. Mowa zwłaszcza o tzw. Pierwszym Kręgu - czyli klubie liczącym 400-500 biznesmenów, należących do najbardziej hojnych "dobroczyńców" rządzącej, prezydenckiej Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP). Gazeta podaje, że Pierwszy Krąg powstał w 2004 roku z inicjatywy Sarkozy'ego, ówczesnego szefa UMP, a jego twórcą był nie kto inny jak Eric Woerth, pełniący wtedy funkcję skarbnika UMP. Wzorem dla tego klubu bogatych sympatyków centroprawicy miały być podobne amerykańskie fundacje, wspierające polityków w USA. Warunkiem przyjęcia do Pierwszego Kręgu - dodaje gazeta - było wpłacanie na konto UMP co najmniej 3 tysięcy euro rocznie. Maksymalną dopuszczalną kwotą, na którą zezwala w tym wypadku francuskie prawo jest 7,5 tys. euro rocznie. Członkowie elitarnego klubu spotykali się regularnie z działaczami UMP w luksusowym hotelu Bristol w Paryżu - tuż obok siedziby prezydenckiego Pałacu Elizejskiego. Jak podkreśla gazeta, sam fakt istnienia Pierwszego Kręgu jest zgodny z prawem, a jego członkom nie udowodniono, że wpłacali do partyjnej kasy wyższe od dopuszczalnych kwoty. Jednak po wybuchu afery Bettencourt i oskarżeniach korupcyjnych pod adresem polityków UMP, muszą oni tłumaczyć się ze wszystkich spotkań z kołami biznesu. "Ta dyskretna sieć (biznesmenów) (...) stała się już symbolem ścisłych relacji łączących szefa państwa ze światem pieniądza" - dodaje "Le Monde". Według gazety, już od dawna Francuzom nie podobało się upodobanie prezydenta do lukususu, którego przykładem było fetowanie przez niego zwycięstwa wyborczego w 2007 roku w jednej z najdroższych paryskich restauracji przy Polach Elizejskich "Le Fouquet's". Teraz, po ujawnieniu nowych bliskich więzi z bogaczami, "mur pieniądza, który wyrósł między Sarkozym a Francuzami jeszcze się umacnia" - twierdzi "Le Monde". Francuskie organy śledcze prowadzą dochodzenie w sprawie podejrzeń obecnego szefa państwa o to, że otrzymał w 2007 roku - za pośrednictwem obecnego ministra pracy Erica Woertha - nielegalne środki na prezydencką kampanię wyborczą w kwocie 150 tys. euro. Oskarżenia te wysunęła była księgowa Liliane Bettencourt, Claire Thibout. Sarkozy nazwał te oskarżenia "hańbą" i "kalumniami". Zaprzeczył też, jakoby był - jak mu zarzucano - bywalcem prywatnych kolacji u państwa Bettencourt, podczas których miał otrzymywać koperty z pieniędzmi. Także Woerth odrzuca stanowczo oskarżenia o udział w tej aferze. Afera Bettencourt przyczyniła się do generalnej degradacji wizerunku francuskich polityków. Według sondażu ośrodka Viavoice dla dziennika "Liberation" z początku lipca, 64 proc. Francuzów uważa, że przywódcy polityczni są skorumpowani.