Pytany dziś o wpływ sytuacji na miejscu katastrofy i panującego tam chaosu na badanie jej przyczyn, Lasek ocenił, że wiele zależy od tego, czy szczątki maszyny są przenoszone bez żadnego planu czy też pod kątem celowego zacierania śladów. - To, że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku utrudni to postępowanie, jest pewne. Natomiast większy skutek będzie miało świadome działanie mające na celu ukrycie dowodów - ocenił przewodniczący polskiej komisji badającej wypadki w lotnictwie cywilnym. - Kluczowy jest dostęp do miejsca wypadku i zapewnienie bezpieczeństwa osób, które miałyby go badać, co w tej chwili wydaje się trudne do zrealizowania - powiedział Lasek. Jego zdaniem w przypadku katastrofy samolotu, który w czwartek na wschodniej Ukrainie został najprawdopodobniej zestrzelony, "ciężar dowodowy będzie bardziej spoczywał na analizie pola szczątków i poszczególnych elementów samolotu, a także na wynikach sekcji zwłok ofiar, bo pasażerowie byli narażeni na działanie rakiety". Jak dodał, zmiany na miejscu zdarzenia będą bardzo utrudniały kompleksowe opisanie, jak doszło do katastrofy. Według Laska niezbędny jest dostęp do szczątków samolotu i terenu, gdzie spadły. Jak tłumaczył ekspert, jest niewykluczone, że będzie można tam znaleźć elementy rakiety, która uderzyła w samolot, i potwierdzić, czyja to była własność. Lasek zauważył, że jeżeli rzeczywiście była to rakieta systemu Buk, która ma zapalnik zbliżeniowy, czyli eksploduje w pobliżu celu i razi go odłamkami, to we wraku samolotu powinny być elementy pocisku, a na szczątkach samolotu - uszkodzenia wskazujące na taki wybuch. Jeżeli byłby dostęp do szczątków... Lasek powiedział też, że do zbadania katastrofy niezbędny jest dostęp do rejestratorów, choć przyznał, że można wyobrazić sobie sytuację, gdy uda się określić przyczyny tragedii bez danych z czarnych skrzynek. - Jeżeli byłby dostęp do szczątków i znaleziono by dowody jednoznacznie wskazujące na eksplozję, to na pewno można byłoby określić przyczynę katastrofy z bardzo dużym prawdopodobieństwem, niemal pewnością - powiedział. Szef PKBWL wyjaśnił, że rejestratorów malezyjskiego Boeinga 777 nie można odczytać metodą chałupniczą, nawet jeśli ktoś posiada urządzenie do odczytu danych. Nawet w przypadku samolotów tego samego typu sposób kodowania danych w rejestratorach jest bowiem zróżnicowany, każdy operator samolotu dostaje od producenta swój. W przypadku katastrofy komisja występuje np. do linii lotniczej o informacje niezbędne do zdekodowania zapisu. Zdaniem Laska zmanipulowanie danych z rejestratorów jest bardzo utrudnione, bo zapis jest skorelowany z innymi urządzeniami, także takimi, z których dane można odczytać tylko u producenta. - Zmanipulować dane byłoby bardzo trudno, a gdyby ktoś tego spróbował, byłoby to łatwe do wychwycenia - ocenił Lasek. Podkreślił, że żadna komisja badająca katastrofę nie wyjaśni, kto wystrzelił rakietę. Może to ustalić dopiero śledztwo prokuratury. Tak powinno wyglądać badanie katastrofy Pytany, jak powinno wyglądać badanie katastrofy, Lasek wyjaśnił, że cały teren powinien być zabezpieczony przez odpowiednie służby, by nie można było zmieniać stanu zastanego. Służby ratownicze natychmiast po stwierdzeniu, że nie ma już kogo ratować, powinny zająć się zabraniem ciał ofiar z miejsca wypadku, dokumentując odpowiednio, z którego miejsca dana ofiara została zabrana, i przewieźć je do kostnicy, gdzie będą wykonywane sekcje zwłok. Na miejscu powinni się pojawić eksperci od badania katastrof lotniczych. Jedna ich grupa powinna odnaleźć czarne skrzynki, zabezpieczyć je, przewieźć do laboratorium i skopiować ich zapisy w obecności przedstawicieli prokuratury i wszystkich stron dopuszczonych do badania. Osobno powinny zostać zabezpieczone dane radarowe i korespondencja radiowa. Inna grupa powinna wspólnie z prokuraturą zidentyfikować i przesłuchać świadków zdarzenia. Kolejna grupa ekspertów zajęłaby się zinwentaryzowaniem miejsce wypadku, czyli zlokalizowaniem, sfotografowaniem i opisaniem miejsca, gdzie leżą szczątki. Zarówno władze Ukrainy, jak i przedstawiciele państw zachodnich twierdzą, iż są dowody, że Boeing 777 z prawie 300 osobami na pokładzie mógł być zestrzelony pociskiem rakietowym odpalonym z terenów kontrolowanych przez prorosyjskich separatystów na wschodniej Ukrainie i że broń tę - zapewne zestaw rakietowy Buk - separatyści musieli otrzymać z Rosji.