Wskazują, że eskalacja konfliktu może doprowadzić do największego kryzysu w Europie od upadku komunizmu, głębszego niż wojny na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii. Według gazety siły gruzińskie przystąpiły do ofensywy w ramach realizacji obietnic prezydenta Micheila Saakaszwilego, który uznał odzyskanie utraconych terytoriów Osetii Płd. i Abchazji za sprawę narodowego prestiżu. Sam termin ofensywy wybrano tak, by zbiegał się z otwarciem olimpiady w Pekinie, dokąd pojechał premier Rosji Władimir Putin. "Nie ulega wątpliwości, że winnymi incydentów zbrojnych są obie strony, ale mamy do czynienia z zaplanowaną gruzińską operacją, wprowadzeniem w życie planu zajęcia Cchinwali przygotowanego na wypadek zaognienia konfliktu" - twierdzi Tom de Waal, ekspert od Kaukazu z grupy IWPR (Institute of War & Peace Reporting). Dla Jonathana Eyala z ośrodka badawczego RUSI (Royal United Services Institute), Gruzini podjęli ryzykowną próbę upokorzenia Rosjan. "Gdyby Gruzinom udało się zająć Osetię Płd. (...), to upokorzyliby Rosję, stworzyliby dla siebie zwycięską sytuację i wymusiliby na Zachodzie dyplomatyczne zaangażowanie się w terenie" - wskazuje. Zdaniem Eyala kraje zachodnie mają spore zrozumienie dla trudności, na które napotyka Gruzja w stosunkach z Rosją, a Rosja dla swoich strategicznych celów podsycała w Gruzji separatystyczny ferment, ale oceniają, że decydowanie się na próbę sił z Rosją w czasie, gdy nowy prezydent Dmitrij Miedwiediew utwierdza swą władzę, było dla Gruzji wysoce ryzykowne. Innego zdania jest Svante Cornell z waszyngtońskiej placówki SAIS (School of Advanced International Studies). Twierdzi on, że obecne walki są wynikiem ostatnich działań Moskwy, mających na celu zaangażowanie Gruzji w wojskowy konflikt, po to, by zapobiec wstąpieniu tego kraju do NATO. Wojskowe zaangażowanie Rosji to adresowany do przywódców Ukrainy i krajów bałtyckich sygnał, iż Rosja chce przywrócić kontrolę na terenie dawnego ZSRR - napisał amerykański ekspert w sobotnim wydaniu "Guardiana".