Imigranci psują Wielką Brytanię - odzywają się od czasu do czasu głosy w prasie, i to nie tylko tej konserwatywnej, z definicji przeciwnej nowościom i przybyszom z innych krajów. Szmer niezadowolenia słychać w pubach, w miejscu pracy, w sklepie, na ulicy? Nawet z ust wysokiego hierarchy kościoła, anglikańskiego arcybiskupa Yorku John'a Sentamu.(urodzonego notabene w Ugandzie). Arcybiskup broni oczywiście chrześcijańskich wartości, ale słusznie zauważa, że imigranci przyjeżdżający od pół wieku do Wielkiej Brytanii "zachowują się jak goście hotelowi". Wpadają przejazdem i mają tylko prawa, żadnych obowiązków? Jak gościom hotelowym, należy im się obsługa, ale poza tym nic ich nie obchodzi". No właśnie. Na ile przyjezdni, którzy swoją bliższą lub krótszą przyszłość wiążą z danym krajem, powinni się integrować się czy nawet asymilować, a na ile zachować własną tożsamość? I czy to nie może iść w parze? - Oczywiście, że Anglia się zmienia - zauważa Terry Osborne, dzisiaj emeryt, ale osoba bardzo otwarta na świat. - Ja akurat lubię poznawać nowe kultury, nowych ludzi a szczególnie nową kuchnię - śmieje się głaszcząc po wydatnym brzuchu. - Ale wszystko ma swoje granice. Czytałem ostatnio, że producenci jednego z odcinków "Coronation Street" (popularny w Wielkiej Brytanii serial z życia niższych klas) podczas kręcenia scen w kościele zakryli krzyż, by nie urazić muzułmanów. No jak to? Jesteśmy krajem chrześcijańskim, od wieków. Anglia to nasz dom. I w publicznej telewizji nie mamy prawa pokazywać symboli, związanych z naszą wiarą, bo innych, gości przecież, może to urazić. Podobne odczucia ma jego sąsiadka Sue Grant. Sama wychowała się w północnym Londynie. Tam do szkół chodzą jej córki. - Już dwa razy szkoła zorganizowała im wycieczki do meczetu, za które oczywiście musiałam zapłacić. Ale do tej pory nie było jeszcze wycieczki do St Paul Cathedral. Albo zajęcia pozalekcyjne. Co rusz powstają nowe kluby "West Indian Girl's Club," "Asian Boy Club", "Muslim Jouth Club". A ja moje dziewczynki gdzie mam posłać? Bo jakoś nie ma w okolicy Klubu dla Białych Panienek. Gdyby taki powstał, to od razu byłaby afera, posądzenie o rasizm i dyskryminację. Dlaczego to działa w jedną stronę? Czasami odnoszę wrażenie, że to my jesteśmy teraz dyskryminowani we własnym kraju. Jak znajoma pojechała na wycieczkę do Arabii to kazali jej tam dostosować się do miejscowych tradycji i nałożyć chustkę na głowę. A u nas odwrotnie! Bywa, że Anglicy w swojej poprawności politycznej idą za daleko. Kilka miesięcy temu pojawił się pomysł, by psy policyjne, przeszukujące meczety i domy Muzułmanów, nosiły specjalne gumowe obuwie, bowiem Koran uważa psy za zwierzęta nieczyste. Pomysł wydał się tak absurdalny, że skrytykowali go nawet sami zainteresowani. Zdaniem jednego z muzułmańskich przywódców religijnych w Wielkiej Brytanii, Ibrahima Mogry, islam nie traktuje psów jako zwierzęta nieczyste. Za nieczystą uważana jest tylko ich ślina. Jeśli pomieszczenie musi być przeszukane przez psy, jego mieszkańcy muszą to zaakceptować. - W niektórych programach telewizyjnych jest mało przedstawicieli reprezentujących mniejszości narodowe - oskarżył brytyjską telewizję szef Komisji do Spraw Równości i Praw Człowieka Trevor Phillips. - Albo są przedstawiani stereotypowo: jak Hindusi to sklepikarze, a jak ciemnoskórzy to albo robotnicy, albo pomoce domowe. Mr Trevor wymienił takie tytuły jak: Proboszcz z Dibley (The Vicar of Dibley), Morderstwa w Midsummer (Midsummer Murders) czy program Milionerzy (Who Wants to Be a Millionaire). - Akurat te seriale pokazują angielską prowincję, do której jeszcze nie dotarła rozpowszechniona w Londynie wielokulturowość - oburza się Terry. - Tam farmerzy z dziada pradziada uprawiają swoje pola, w niedzielę chodzą do kościoła, wieczorami na "pintę" do pubu a na przybyszy wciąż patrzą nieufnie. Z badań opublikowanych przez Instytut Smitha wynika, że w wielu miastach na północy Anglii społeczności - tubylcza i przyjezdna - żyją obok siebie. Dotyczy to na przykład przybyszów z Azjii. Nie ma integracji, jest nieufność a nawet strach. Zresztą podobnie rzecz się ma z imigrantami z Polski. Znaczna cześć przybyszów znad Wisły nie uczy się języka angielskiego, zakupy robi w polskich sklepach a wolny czas spędza przed telewizorem z polskimi programami z "satelity". Zaś o gospodarzach tego kraju, Anglikach, wyraża się pogardliwie, śmiejąc się z ich łatwowierności i zwyczajów. Niezbyt pochlebnie o rodakach na jednym z polonijnych forów napisał Lukas: Anglia była kiedyś krajem, do którego chciałem wyjechać. Jawiła mi się jako kraj spokojny, gdzie ludzie się nawzajem szanują. Gdzie panuje uczciwość społeczna. Nieważne skąd przyjechałeś -Nigerii, z Indii, z Włoch czy z Polski. Nie miało to dla Anglików żadnego znaczenia. Jeżeli przyjechałeś to dostosowywałeś się do zasad tam panujących. Tak było? Do czasu aż przyjechali Polacy. Ponieważ większość tej fali to wyzbyci jakichkolwiek zasad prymitywni ludzie, bez wystarczającej znajomości języka, bez kultury, bez szacunku dla innych, motłoch o charakterystyce szarańczy, pasożyta żerującego na dobrodusznych i generalnie tolerancyjnych Brytyjczykach. Brytyjczycy Polaków traktują już z przymrużeniem oka i podejrzliwie. Bycie Polakiem nie jest zaletą, tak jak kiedyś. Teraz jest to kula u nogi? Anglicy są za bardzo kulturalni, zbyt poprawni politycznie - uważa londyńska dziennikarka o hinduskim rodowodzie, Anjin Patel. - Stąd czasami w tych ustępstwach na rzecz imigrantów idą za daleko. Kiedyś, gdy nie znający angielskiego obcokrajowiec szedł do lekarza, brał ze sobą tłumacza, płacąc mu za usługę z własnej kieszeni. Dzisiaj na miejscu żąda tłumacza a jak go nie ma, robi awanturę i oskarża o dyskryminację. Wielu rzeczy, zarówno tych dobrych jak i tych gorszych "uczymy" się od przyjezdnych - potwierdza Terry. - Na przykład targowanie się. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu fachowiec, gdy wycenił jakąś usługę, była to wycena obowiązująca. Ale od kiedy zamieszali w naszym kraju przedstawiciele nacji lubiących się targować, zmieniło się też podejście tubylców. Kolega niedawno chciał przebudować łazienkę. Pierwsza cena, jaką usłyszał, to było 15 tysięcy funtów. Po trwających chwilę negocjacjach okazało się, że całość można równie dobrze zrobić, z użyciem tych samych materiałów, za 7 tysięcy funtów, czyli połowę mniej. Kiedyś taka różnica byłaby nie do pomyślenia. Można zadać sobie pytanie, czy wydana przez władze hrabstwa Devon broszurka pod tytułem, "Zestaw powitalny" dla przybyłych tam za pracą Polaków to przejaw gościnności i poprawności politycznej? Czy może raczej kulturalny sposób zakomunikowania przybyszom zza Kanału - my tu jesteśmy tu gospodarzami i to wy musicie dostosować do naszych zwyczajów. Teraz dobry jest czas, by brytyjskie władze, zarówno centralne jak i lokalne, również poszukały odpowiedzi na kilka ważnych pytań. Czy powinny zrewidować swoją politykę imigracyjną, nie tylko w sferze ekonomii, ale również obyczajowości? Owszem, w obrębie własnej grupy etnicznej każdy nowy mieszkaniec ma prawo kultywować przywiezione z kraju tradycje, strój czy język, ale w sferze publicznej powinien dostosować się do gospodarzy. Zbyt "poprawna" polityka rządu wobec przybyszów powoduje wzrost napięć społecznych, wzmocnionych dodatkowo recesją i rosnącym bezrobociem. Z danych Zjednoczenia Polskiego wynika, że z roku na rok rośnie liczba ataków na Polaków. A to tylko jedna grupa narodowa, na dodatek niewiele różniąca się kolorem skóry, ubiorem czy religią od Anglików. Takich grup etnicznych są w Londynie i w całej Wielkiej Brytanii setki. Czy może odpowiedzą na angielską poprawność powinna być poprawność przybyszów? Elementarne dobre wychowanie wymaga, by w zamian za życzliwą gościnność rewanżowali się szacunkiem i respektowaniem praw gospodarzy. By Anglia, a szczególnie Londyn był dalej kolorowy, roztańczony i pachniał przyprawami ze wszystkich zakątków świata. By był symbolem umiejętnej koegzystencji wielu kultur. Jolanta Reisch