Radna Marianne van den Anker z populistycznej partii Leefbaar Rotterdam uważa, że istnieje wielkie ryzyko, iż wychowywane bez miłości, ciepła i nadzoru dzieci zasilą w przyszłości gangi kryminalistów czy kartele narkotykowe będące w Rotterdamie plagą. Dlatego też jej zdaniem trzeba rozmawiać, czy kobiety z grup narażonych na takie aspołeczne zachowania powinny w ogóle mieć dzieci - pisze "Gazeta Wyborcza". Według van den Anker, że potencjalnie najwięcej niekochanych dzieci mogą urodzić nieletnie pochodzące z holenderskich Antyli, narkomanki i kobiety upośledzone umysłowo. - Są oczywiście wyjątki, ale można je policzyć na palcach jednej ręki - mówi radna. Jej zdaniem o tym, czy dana kobieta z grupy ryzyka będzie w stanie wychować odpowiednio swe dziecko, powinny zdecydować specjalne sądy, opierając się o opinię ekspertów. Według radnej pracownicy socjalni w 95 proc. przypadków są w stanie powiedzieć, czy aborcja byłaby właściwszym rozwiązaniem. Propozycja radnej van Anker jest jednak tak bulwersująca, że w mieście zawrzało - relacjonuje "GW". Organizacje zrzeszające imigrantów z Antyli wezwały współrządzących z Leefbaar Rotterdam chadeków i liberałów, by partie te zdystansowały się od pomysłów na przymusowe aborcje. Chadecy nieśmiało zapowiedzieli, że jeśli van den Anker nie wyrzeknie się swych idei, to nie wejdą z Leefbaar Rotterdam do przyszłej koalicji. Ani słowem nie zająknęli się o obecnych rządach. Sprawę można by potraktować jako kuriozum, gdyby nie fakt, że władze holenderskich miast mają wiele swobody w realizowaniu polityki społecznej, a partia Leefbaar Rotterdam współrządzi miastem. Rotterdam zaś słynie w Holandii z wcielania w życie różnych pionierskich projektów mających na celu powstrzymanie imigracji.