Ekspert ds. brytyjskiego parlamentu i autor licznych prac naukowych na temat tamtejszej polityki prof. George Jones powiedział w środę PAP, że czwartkowe wybory będą zjawiskiem wyjątkowym w dotychczasowej historii tamtejszego parlamentaryzmu. - Obecne wybory wyróżnia chociażby to, że ich wynik jest całkowicie nieprzewidywalny. Nowym czynnikiem jest także wzrost znaczenia sił politycznych spoza dotychczasowego układu rządzącego: Partii Konserwatywnej, Partii Pracy i Liberalnych Demokratów. Dobre sondaże innych ugrupowań (m.in. Szkockiej Partii Narodowej czy UKIP) powodują, że ostateczny wynik jest trudny do przewidzenia. Opierając się na sondażach trzeba założyć, że po wyborach będzie musiało dojść do poważnych i długotrwałych negocjacji między partiami, aby można było utworzyć większość w Izbie Gmin, ponieważ żadne z dużych ugrupowań nie będzie mogło samodzielnie rządzić. To wyjątkowa sytuacja - podkreślił prof. Jones. Dodał, że ewentualne utworzenie rządu przez torysów będzie oznaczać rozpisanie referendum ws. wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Podobnego zdania jest ambasador RP w Londynie Witold Sobków. - Wynik tych wyborów jest w zasadzie nie do przewidzenia. Mamy dwie główne partie, które są w stanie stworzyć rząd (Partia Konserwatywna i Partia Pracy). Te ugrupowania mają w zasadzie równe poparcie. (...) W związku z tym po tych wyborach rozważanych jest osiem do dziewięciu scenariuszy, ponieważ możemy mieć do czynienia z rządem mniejszościowym, koalicjami, gabinetem wspomaganym przez mniejsze partie albo koalicjami wspomaganymi przez mniejsze partie - ocenił Sobków. Podkreślił, że w związku z małymi różnicami wyborczymi należy spodziewać się długich negocjacji na temat utworzenia rządu. Ambasador zaznaczył, że jeżeli torysi wygrają wybory i utworzą rząd, wtedy należy się spodziewać realizacji jednego z ich postulatów, czyli przeprowadzenia referendum w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii w UE lub wyjścia z niej. - Chociaż wszystkie główne siły brytyjskie opowiadają się za referendum unijnym, jeżeli doszłoby do zmian traktatów i przeniesienia kompetencji z Londynu do Brukseli - powiedział Sobków. Taki scenariusz będzie jeszcze bardziej prawdopodobny, gdy koalicjantem lub partnerem sił rządzących zostanie eurosceptyczny UKIP Nigela Farage'a. Sobków ocenił, że tegoroczna kampania wyborcza toczyła się wokół spraw gospodarczych, podatkowych, imigracyjnych i spraw dotyczących obronności, która nie była ważnym elementem sporów podczas poprzednich wyborów parlamentarnych. Polityczna dyskusja na temat imigracji dotyczyła w dużej mierze spraw związanych z Unią Europejską - dodał Sobków. Główne siły polityczne spierały się m.in. na temat potencjalnego ograniczenia dostępu dla imigrantów do tzw. benefits, czyli środków pomocy społecznej, a także na temat wpływu imigracji na obciążenie systemu opieki zdrowotnej i edukacji. Mający nieznaczną przewagę w sondażach torysi domagają się m.in. zakazu dostępu przez cztery lata do niektórych świadczeń dla nowych imigrantów. Tymczasem ich główny rywal, laburzyści, uważa, że nowi imigranci nie powinni dostawać świadczeń od państwa przez dwa lata. Według wtorkowego badania lorda Ashcrofta Partia Konserwatywna ma 32 proc. poparcia, a Partia Pracy 30 proc. Na trzecim miejscu znajduje się UKIP, na który chce głosować 12 proc. ankietowych. Tymczasem obecny koalicjant torysów, Liberalni Demokraci, cieszy się poparciem 11 proc. badanych. Sondaż został przeprowadzony w dniach 1-3 maja. Komentując wyniki badań Michael Ashcroft zauważył w rozmowie z "Daily Telegraph", że wyborcy torysów "są najbardziej pewni swych decyzji politycznych - 79 proc. z nich deklaruje oddanie głosu w czwartek na Partię Konserwatywną. Jak zawsze najbardziej niezdecydowani są wyborcy Liberalnych Demokratów; 42 proc. z nich bierze nadal pod uwagę możliwość oddania głosu na inne ugrupowanie". Przeliczając poparcie na miejsca w parlamencie, dziennik "Guardian" podaje, że torysi mogli we wtorek liczyć na 276 miejsc, laburzyści na 269, a Liberalni Demokraci na 27. Ważną siłą polityczną może okazać się Szkocka Partia Narodowa, która według sondaży może zdobyć 53 miejsca. Z tego samego zestawienia wynika, że UKIP dostanie trzy miejsca. Brytyjskie media zwracają także uwagę, że ostateczny kształt przyszłego parlamentu może zależeć od 26 okręgów wyborczych, w których w poprzednich wyborach wygrali torysi. Obecnie ich kandydaci mają tam minimalną przewagę nad laburzystami, jednak sytuacja może się zmienić w dniu wyborów. Dziennik "The Sun" podkreśla, że w tych okręgach zadecydować mogą potencjalni wyborcy UKIP. Wielu dotychczasowych sympatyków Partii Konserwatywnej może odwrócić się od ugrupowania premiera Davida Camerona i oddać głos na UKIP, przyczyniając się tym samym do ostatecznego sukcesu Partii Pracy - sugeruje dziennik, analizując regionalne sondaże poparcia i dynamikę ich zmian. Głosowanie do parlamentu rozpocznie się 7 maja o godzinie 7 czasu lokalnego. Uprawnionych do oddania głosu jest 48 mln Brytyjczyków, ale badania opinii publicznej pokazywały, że frekwencja wyniesie od 65 do 70 proc. Nad przebiegiem wyborów ma czuwać ok. 3,5 tys. osób. Szacuje się, że najwięcej głosujących uda się do lokali wyborczych między godziną 17 a 18, kiedy ludzie zaczną wychodzić z pracy. Głosowanie zakończy się o godzinie 22 i w niecałą godzinę później należy spodziewać się pierwszych cząstkowych wyników. Nowy rząd będzie sformowany przez lidera zwycięskiej partii, który stanie na jego czele. Nowy parlament zbierze się po raz pierwszy 18 maja. W Wielkiej Brytanii obowiązuje większościowa ordynacja wyborcza, która faworyzuje duże partie. W związku z tym od czasu II wojny światowej do roku 2010 w kraju nie było rządu koalicyjnego. Zjednoczone Królestwo dzieli się na 650 okręgów wyborczych, z każdego z nich wybierany jest tylko jeden przedstawiciel. Wyborcy głosują na daną osobę, ponieważ w kraju nie obowiązują listy partyjne. Aby uzyskać większość umożliwiającą samodzielne rządzenie, należy zdobyć 326 miejsc w parlamencie.