W sobotę (22 czerwca) przed północą kilkunastu terrorystów ubranych w uniformy jednostki granicznej zaatakowało położoną na wysokości 4200 m bazę pod ośmiotysięcznikiem Nanga Parbat (8126 m). Jedenastu alpinistów (trzech Ukraińców, trzech Chińczyków, dwóch Słowaków oraz Litwin, Nepalczyk i Pakistańczyka) zostało zastrzelonych. Po zabraniu m.in. pieniędzy i dokumentów ofiar, napastnicy opuścili bazę. - Moim zdaniem ich celem nie był rabunek, mimo że zabrali ofiarom pieniądze i paszporty. To są terroryści, którzy wcześniej organizowali m.in. zamachy na szyitów. Dla nich obcokrajowcy są wrogami i trzeba ich zabijać. Teraz można mówić o szczęściu w nieszczęściu. Przed atakiem do góry wyruszyło ok. 40 alpinistów, w tym siedmioro Polaków. Gdyby znajdowali się w bazie, to napastnicy wytłukliby wszystkich - powiedział mieszkający w Dąbrowie Górniczej 63-letni Wielicki. Jego zdaniem to dramatyczne zdarzenie znacznie ograniczy zapędy nie tylko turystów, ale także profesjonalnych wspinaczy, do działalności górskiej w tym rejonie. - Myślę, że Pakistańczycy sami pójdą po rozum do głowy i będą wojskiem ochraniać bazy czy nawet drogi. Innego rozwiązania nie widzę. W przeciwnym razie nikt tam się nie wybierze. Miałem właśnie w sierpniu udać się z grupą młodych wspinaczy do Hunzy, dawnego księstwa muzułmańskiego znajdującego się na obszarze dzisiejszego Pakistanu. W zachodniej części Karakorum chcieliśmy podjąć próbę wejścia na dziewicze sześciotysięczniki, ale podjąłem decyzję, że na razie biletów nie wykupujemy - dodał Wielicki. Na 10 spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi zimą wspięli się Polacy, w tym na jeden z Włochem Simone Moro. Niezdobyte pozostały jeszcze dwie góry, obie w Karakorum - Nanga Parbat i K2 (8611 m). - K2 mamy w dalszych planach, ale przymierzaliśmy się do Nanga Parbat. Po tym ataku terrorystycznym nie zorganizujemy wyprawy na ten szczyt najbliższej zimy. Musimy ją odłożyć - zaznaczył Wielicki, który w 1980 roku dokonał wraz z Leszkiem Cichym pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest (8848 m), a także na Kanczendzongę (8586 m) w 1986 i Lhotse (8511 m) dwa lata później. W poniedziałek konsul ambasady RP w stolicy Pakistanu Wiesław Kucharek poinformował, że wszyscy polscy alpiniści uczestniczący w trzech niezależnych wyprawach na Nanga Parbat przetransportowani zostali z bazy pod szczytem do Islamabadu. Są to: Aleksandra Dzik i Jacek Telera, Lech i Wojciech Flaczyńscy oraz Włodzimierz Kierus, Bogusław Magrel i Adam Stadnik. Konsul podkreślił, że napad, zwłaszcza w tym regionie, uchodzącym za bardzo spokojny i bezpieczny, jest ogromnym zaskoczeniem. - To jest zupełnie nowe zjawisko, ale... W tym kraju wszystko może się zdarzyć z dnia na dzień. Coś, co wczoraj było diametralnie niewyobrażalne, dziś jest możliwe. Czy takie ataki mogą się powtórzyć? Jest to wielce prawdopodobne i pod dużym znakiem zapytania stawia organizację wypraw w Karakorum - powiedział. Do sobotniej egzekucji przyznała się grupa Jundullah, wcześniej organizująca zamachy na szyitów. Rzecznik organizacji terrorystycznej Tehrik-e-Taliban oświadczył, że atak na wspinaczy był odpowiedzią za zabicie jednego z ich liderów Waliura Rehmana. Pakistańscy talibowie ogłosili: "Chcieliśmy zemsty. Nasze ataki na obcokrajowców będą trwać jako protest względem ataków dronami" - zaznaczył. 3 lipca przypada 60. rocznica pierwszego zdobycia Nanga Parbat. Dokonał tego Austriak Herman Buhl. Szczyt ma złą sławę ze względu na liczbę wypadków śmiertelnych. 58 lat podboju pochłonęło 31 ofiar. Więcej pozostało na zawsze tylko na K2.