Portal internetowy Wikileaks opublikował w niedzielę 250 tys. depesz dyplomatycznych z ambasad i konsulatów USA. Krzemiński uważa, że twórcy Wikileaks mają rewolucyjną motywację. - To jest dokładnie działanie takie, jak bojówek komunistycznych, zwłaszcza przed wojną, które chciały obalić ten zły ustrój - powiedział Krzemiński. Jego zdaniem ujawnienie tajnych materiałów jest destrukcyjne "właściwie dla wszystkich" - zarówno dla obywateli, jak i państwa. Według Krzemińskiego założyciel Wikileaks Julian Assange prezentuje postawę "szaleńczo negatywną wobec własnego społeczeństwa". Jak podkreślił socjolog, jest to tym bardziej uderzające, że Assange nie jest młodzieńcem i powinien wiedzieć, jakie były konsekwencje rewolucyjnych ruchów. - Wikileaks to są destrukcyjni rewolucjoniści. Do tej pory nie jestem przekonany, że to służy czemukolwiek dobremu na dłuższą metę - podkreślił prof. Krzemiński. Ujawnienie materiałów dyplomatycznych Krzemiński nazwał "kompletną kompromitacją Amerykanów", ale ocenił, że raczej nie będzie ono miało negatywnych, publicznie znanych konsekwencji. - Niemniej jednak to jest tak, jakby czyjąś intymną rozmowę, intymne zapiski ktoś nagle ujawnił publicznie - zastrzegł. - Wiadomo, że wymiary życia ludzkiego są różne. Również państwo działa mniej lub bardziej jawnie i jest to właściwie bardzo często z wielkim pożytkiem dla obywateli. Tutaj żaden interes nie był naruszany przez to, że jest to sfera ukryta, sfera prywatna niejako, która nie jest kontrolowana przez wszystkich - powiedział Krzemiński. Jego zdaniem publikacji Wikileaks nie można nazwać przejawem kontroli społecznej. Przeciwnie, według Krzemińskiego sprawiła ona, że na nowo wraca pytanie o granice wolności słowa. - W takim wypadku, gdy na szwank narażone są nie tylko interesy jakichś instytucji abstrakcyjnych, ale tak naprawdę ma to przełożenie na działania i zachowania konkretnych ludzi, to wcale to rzekome używanie wolności słowa nie służy obywatelom - ocenił Krzemiński. W jego opinii muszą istnieć jakieś ograniczniki wolności słowa.