Przywódca Korei Płn. Kim Dzong Un postawił w nocy z czwartku na piątek siły zbrojne w stan gotowości i ogłosił gotowość wojsk rakietowych do ataku. Według północnokoreańskiej agencji KCNA Kim uznał, że "w obecnej sytuacji nadszedł czas, by wyrównać rachunki z amerykańskimi imperialistami". We wtorek władze Korei Płn. zagroziły atakiem na zamorskie bazy wojskowe USA. Od kilku tygodni retoryka Phenianu staje się coraz bardziej wojownicza. - Tak prowokacyjne groźby nie padły ze strony reżimu od 60 lat - mówi prof. Waldemar J.Dziak politolog, kierownik Zakładu Azji i Pacyfiku Instytutu Studiów Politycznych PAN. FORUM: Czy Korea doprowadzi do wojny? "Jaki będzie kolejny krok Kima? (...) Wydaje się, że nakręcił wojenną retorykę do takiego poziomu, że trudno mu teraz będzie siedzieć z założonymi rękami i nie wykonać następnego ruchu" - pisze "The Economist". Nie można wykluczyć, że młody lider Korei Płn. zdecyduje się na kolejny test nuklearny lub wystrzelenie następnej rakiety - przewiduje brytyjski tygodnik. Phenian stosuje od 60 lat dyplomację gróźb i szantaży. Paradoksalnie kolejne prowokacje Korei Płn. nie były jak dotąd zapowiedzią ataków, lecz próbą zmuszenia Zachodu do podjęcia następnych negocjacji i udzielenia pogrążonemu w zapaści krajowi pomocy humanitarnej. Na pozór irracjonalne zachowania Phenianu odnosiły skutek: w latach 1989-2010 USA 33 razy zapewniały oficjalnie Koreę Płn. o woli podjęcia konstruktywnych negocjacji - przypomina "Foreign Policy". Reżim otrzymywał od Ameryki pomoc żywnościową i ekonomiczną. Podpisane w 2005 r. przez administrację prezydenta George'a W. Busha porozumienie z Phenianem oparte było na kolejnym, chybionym założeniu, że ambicje nuklearne reżimu napędzane są jego poczuciem izolacji i zagrożenia oraz widmem głodu, który mógłby zdziesiątkować populację kraju. Phenian przyjmował pomoc, ignorował sankcje i kontynuował rozwój programu nuklearnego - pisze "FP". Wszelkie metody wywierania gospodarczej presji na reżim, lub nakłaniania go do zarzucenia programu zbrojeń w zamian za pomoc Zachodu nie przyniosły rezultatów. Północ przeznacza od dawna 25 proc. PKB - więcej niż jakiekolwiek inne państwo - na cele militarne. Przy programach budowy broni nuklearnej i rakietowej pracuje tam ok. 30 tys. specjalistów. Korea Płn. nie zaatakuje baz USA - uważają niektórzy eksperci. Zbrojna odpowiedź Ameryki doprowadziłaby zapewne do upadku reżimu dynastii Kimów, a zachowanie go jest jądrem polityki Phenianu. Jednak gdy wywiad USA przedstawił ostatnio Kongresowi raport na temat globalnych zagrożeń, zawarł w nim też opinię, że "Korea Płn. użyłaby broni nuklearnej przeciw siłom USA lub ich sojusznikom, aby Kim mógł zachować władzę; nie wiemy jednak, co z punku widzenia Północy stanowiłoby wystarczające zagrożenie dla reżimu". W 2013 roku służby wywiadowcze USA uznały po raz pierwszy "nieprzewidywalność" Korei Płn. za jedno z największych zagrożeń zarówno dla Ameryki, jak i społeczności międzynarodowej. Dwa dni po ogłoszeniu przez Phenian, że gotów jest zaatakować amerykańskie bazy, w ramach dorocznych manewrów wojsk Korei Płd. i USA nad Koreą Płd. przeleciały dwa amerykańskie bombowce strategiczne B-2 Spirit. Misja ta zademonstrowała "zdolność USA do szybkiego wykonywania dowolnych precyzyjnych ataków na dużą odległość" - ogłosił Pentagon. Postawienie w stan gotowości bojowej wojsk rakietowych Północy było najpewniej reakcją Phenianu na pokaz możliwości B-2 Spirit. Waszyngton demonstruje jednak determinację, by stanąć w obronie Korei Płd. Nie chce też - jak podkreśla "FP" - dopuścić do sytuacji, w której przywódcom w Seulu puszczą nerwy, toteż na początku tygodnia zawarł z Koreą Płd. porozumienia dotyczące wspólnych działań na wypadek poważnych prowokacji Północy. Według ekspertów Phenian nie ma środków przenoszenia głowic nuklearnych, które mogłyby dosięgnąć kontynentalnego terytorium USA. Amerykańskie bazy w regionie Pacyfiku są jednak w zasięgu rakiet Korei Płn. Mimo to prof. Dziak uważa, że groźby Phenianu dotyczące ataku na cele amerykańskie "są jedynie pustą propagandą". Zdaniem eksperta PAN młody przywódca Północy umacnia swą pozycję wobec ponadmilionowej armii tworząc klimat zagrożenia i wojennej mobilizacji. A armia jest w Korei Płn. najważniejszym szafarzem władzy. Zachód wydaje się jednak zniecierpliwiony tym niekończącym się pasmem prowokacji, a zarazem coraz mniej skłonny do ustępstw na rzecz Phenianu, który buduje swą pozycję negocjacyjną, posługując się zarazem straszakiem nuklearnym, jak i reputacją kompletnie "irracjonalnego reżimu". Sytuację komplikuje jeszcze powszechne przekonanie, że wyczerpała się cierpliwość Korei Płd. - Upokorzeni brakiem reakcji na poprzednie prowokacje Phenianu południowokoreańscy generałowie czekają teraz na szansę na odwet - mówi prof. Dziak. Amerykańska Rada ds. Stosunków Zagranicznych (CFR) również ocenia, że napięcie na Półwyspie Koreańskim osiągnęło taki poziom, że Seul nie będzie mógł zignorować żadnej prowokacji ze strony Północy. Seul manifestuje teraz "ponurą determinację, by odpowiedzieć siłą na groźby Phenianu" - piszą eksperci CFR. - Czy temperatura tego konfliktu podniosła się tak bardzo, że musi dojść do wybuchu? Przy takim poziomie napięcia i wzajemnej nieufności Seulu, Waszyngtonu i Phenianu całkiem przypadkowy incydent może wywołać pożar - mówi ekspert PAN. Prof. Dziak przypomina jednak, że najpoważniejszym zagrożeniem ze strony Korei Płn., zarówno dla USA, jak i dla społeczności międzynarodowej, nie jest na razie widmo ataku nuklearnego, lecz udostępnienie przez nią wyrafinowanej broni lub technologii jej produkcji organizacjom terrorystycznym, działającym w dowolnym regionie świata. Marta Fita - Czuchnowska