Tomasz Lejman, Interia: Ostatnio o pańskim powiecie dużo mówi się w Niemczech, bo na barykady wychodzą mieszkańcy wioski Upahl, którzy nie chcą u siebie ośrodka dla uchodźców i imigrantów. Czy jednak można odnieść wrażenie, że to tylko pretekst i że kontekst problemu jest większy? Tino Schomann: - Nastroje w moim powiecie są bardziej niż napięte. To, co wydarzyło się w miejscowości Upahl, stało się częściowo symbolem nieudanej polityki azylowej rządu federalnego. To nie jest tylko moja opinia. Podzielają ją moi koledzy z całego kraju: burmistrzowie, wójtowie... Ale wystarczy spojrzeć na sondaże. 2/3 Niemców twierdzi, że przybywa do nas za dużo ludzi, co dzieje się w połączeniu z obawami gospodarczymi, które mają ludzie. Powiem tak: jest gorąco. CZYTAJ WIĘCEJ: Alarmują, że niemiecki rząd nie radzi sobie z kryzysem. "Walczymy sami" Mam wrażenie, że dla samorządowców to dość trudny czas. Z jednej strony musicie realizować zadania, które stawia przed wami rząd federalny, a z drugiej strony musicie też słuchać ludzi, którzy was wybrali i wymagają od was, abyście dbali o społeczności lokalne. - Dokładnie, dochodzi do tego fakt, że już nie mamy możliwości, by realizować nasze zadania. Bo zgodnie z prawem to na nas spada przyjęcie i zakwaterowanie migrantów i uchodźców, którzy przyjeżdżają. Wszystkiego mamy za mało. Berlin patrzy na wszystko z innej perspektywy. Rząd federalny mówi, że mamy dla was na realizację zadań kolejny miliard, potem przydzielane są kolejne pieniądze. A tu nie chodzi o pieniądze, nie chodzi o wydawanie pieniędzy, chodzi o zasoby, których potrzebujemy, aby móc je faktycznie wykorzystać. - Nie mamy wolnych gruntów i budynków, brakuje nauczycieli, nie ma wystarczającej liczby policjantów i lekarzy. Dokwaterowuje się kolejne osoby, a przecież każdy musi iść do lekarza, dzieci muszą iść do szkoły czy przedszkola, a tymczasem sytuacja wygląda tak, że mamy więcej mieszkańców, ale do dyspozycji taką samą liczbę lekarzy i nauczycieli. Nie mogę zrozumieć tego złudzenia rządu w Berlinie, nie mogę zrozumieć tych przemówień minister spraw wewnętrznych, która mówi "damy radę", że osiągnęliśmy teraz coś historycznego. Nie wszystkie kraje związkowe zgadzają się z kompromisem i ta sytuacja nas martwi. Dodam, że my jako przedstawiciele Rady Niemieckich Powiatów i ja, od miesięcy domagamy się, abyśmy mieli skuteczną ochronę granic na granicy zewnętrznej Europy, z całą infrastrukturą, która uchroni Unię Europejską przed niekontrolowaną migracją. Skoro nie pieniądze są podstawowym problemem, to jak Pan rozwiązuje te wszystkie problemy w swoim powiecie? - Tutaj, w Wismarze, mamy obecnie 40-50 proc. dzieci, które pochodzą z rodzin imigranckich. Sam mam dwóch nauczycieli w rodzinie, którzy pracują i mówią, że nawet nie wiedzą, jak zorganizować lekcje, ponieważ trudno pracować, gdy do szkoły przychodzą dzieci wielu narodowości i trzeba je od podstaw uczyć niemieckiego. Sytuacja jest trudna, w ostatnich tygodniach musiałem zawiesić przyjmowanie ludzi, bo nie miałem dla nich miejsca. - Budowa ośrodka dla uchodźców w wiosce Upahl jest konsekwencją tego, że trzeba opróżnić nasze hale sportowe, w których nocują imigranci, bo te hale są potrzebne dzieciom i młodzieży. Postanowiłem nie przeznaczać więcej naszych hal sportowych w przyszłości do kwaterowania uchodźców, aby nie zaognić sytuacji w naszym lokalnym społeczeństwie, choć oczywiście budowa tego ośrodka w Upahl wywołała też falę oburzenia i protestów. Akceptacja wynosi zero i to jest problem. - Nie możemy wpuszczać ludzi bez końca. Proszę zobaczyć, jak wygląda sytuacja. W zeszłym roku w całych Niemczech zbudowaliśmy 22 000 mieszkań socjalnych, a 14 000 zostało zburzonych. Czyli na plusie mamy 8 000. O ile wiem, co miesiąc do Niemiec przyjeżdża 30 000 osób. Więc coś jest nie tak. To powoduje, że ludzie zaczynają wybierać partie, które można określić jako skrajne, bo nie wierzą w to, że partie środka radzą sobie z problemem. Zresztą, sondaże to potwierdzają. I to powinno nas martwić. CZYTAJ WIĘCEJ: "Doszliśmy do przełomowego punktu w stosunkach niemiecko-rosyjskich" Czyli rozumiem, że w Pana powiecie osiągnęliście już limit, którego nie da się przekroczyć. - U nas jest już pięć po dwunastej. A na płaszczyźnie federalnej dużo się mówi o ochronie klimatu, musimy pomyśleć o jutrze. CO2 to ogromny temat. Cieszę się, że myślimy o jutrze, ale nie zajmujemy się tym, co dzieje się dziś. Te podwójne standardy naprawdę mnie niepokoją. Nie każdy w Niemczech ma prawo pozostać, mówiąc krótko, wnioski azylowe są odrzucane. Ale gorzej jest, gdy się spojrzy na statystyki. W ubiegłym roku 250 000 osób wniosło o azyl. 43 proc. wniosków zostało odrzuconych, powody były różne, formalne lub po prostu nie było powodu, by azyl przyznać. Ale statystycznie tylko co dziewiąta osoba została deportowana, w Pana okręgu jest jeszcze gorzej. - O deportacji raczej mowy nie ma. U nas, w ubiegłym roku, 600 osobom odrzuciliśmy wnioski. A tylko trzy osoby zostały deportowane. Ale to niejedyny problem. W Niemczech mówi się o cyfryzacji urzędów migracyjnych. Jednak wystarczy porozmawiać z urzędnikami, którzy tam pracują. Siedzą z długopisem i kartkami w rękach. Ale co da cyfryzacja, skoro system nie działa? - Inna rzecz: rozmowy, tzw. wywiady z przybyszami do naszego kraju, powinien prowadzić BAMF, czyli Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców. Chodzi o to, aby dowiedzieć się, skąd ludzie pochodzą, co tu robią itd. Ale tak się nie dzieje. Ludzie przyjeżdżają, po dwóch tygodniach są rozdzielani, nawet jeśli zupełnie teoretycznie nie mają szansy na przyznanie statusu. I można by odnieść wrażenie, że rok 2015 czegoś nas nauczył, ale nie, nie nauczył nas, i słabo to widzę w przyszłości. Muszę zapytać, co Pan robi z ludźmi, którzy nie mają szans na pobyt w Niemczech? - Ci ludzie czekają, nie wiem na co, ale dla mnie ważne jest, aby nie zachęcać tych ludzi do przyjazdu. Powiem jasno, trzeba skończyć z bogatym systemem socjalnym, który niestety wielu przyciąga. Szczególnie tym, którym wnioski odrzucono, należy ukrócić pomoc socjalną. Bo sytuacja jest niepokojąca. - Ci ludzie nie mogą tu pozostać, nie wolno im pracować, otrzymują pomoc finansową i zajmują miejsca, które należałoby przeznaczyć dla uchodźców, którzy naprawdę potrzebują naszej pomocy. Docierają do nas ludzie, którzy szukają schronienia przed wojną i oni powinni otrzymać od nas wsparcie, ale jest wiele osób, które przybywają do Europy, wiedząc, że mamy tu dobry system socjalny. Dlaczego przemytnicy tak dobrze zarabiają? Bo właśnie przekonują ludzi, że warto udać się do Europy, bo tam jest łatwiej. CZYTAJ WIĘCEJ: Niemcy: Coraz głośniejsze żądania kontroli na granicy z Polską Niemcy mają ogromny problem na rynku pracy. Nie rozumiem, dlaczego problem migracji jest tak mało wykorzystywany. Docierają tu często dobrze wykwalifikowani ludzie, ale przez wiele miesięcy i lat odbijają się od ściany, bo nie wolno im pracować. To kolejna sprzeczność. - W naszym przypadku 30 procent uchodźców i imigrantów pracuje, 70 procent nie pracuje. Powody są różne. Jednym z nich jest to, że części nie opłaca się pracować, bo pomoc socjalna jest na tyle dobra, że nie opłaca się wychodzić z domu. Drugim problemem jest brak lub słaba znajomość niemieckiego. Inną przeszkodą są długie procedury, podczas których urzędnicy ustalają status danej osoby. Mam wrażenie, że migracja zarobkowa jest traktowana bardzo powierzchownie. Moim zdaniem ważna jest mniejsza biurokracja, mniejsza zachęta do korzystania z programów socjalnych. Rozmawiał Tomasz Lejman