Generał Tommy Franks zdecydował się na szybki manewr oskrzydlający, omijając miasta, zamienione w twierdze przez oddziały wierne Saddamowi Hussajnowi. Z jednej strony już po pięciu dniach konfliktu oddziały amerykańskie są 100km od Bagdadu. Z drugiej jednak siły koalicji nie zdołały jeszcze przeprawić się przez Eufrat i mają bardzo rozciągnięte linie zaopatrzenia, które mogą zostać zaatakowane przez oddziały armii irackiej. Wreszcie na tyłach wojsk amerykańskich i brytyjskich pozostały miasta Basra i Um Kasr, wiążąc część sił koalicji. Loren Thompson z amerykańskiego ośrodka analiz militarnych Lexington Institute zauważa, że po raz pierwszy w historii wojen dwie dywizje atakują co najmniej 12 dywizji wroga, nie licząc irackich oddziałów paramilitarnych i uzbrojonych członków partii Baas. Na szczęście koalicja ma zapewnione panowanie w powietrzu i może zniwelować tę dysproporcję sił na lądzie. Inni eksperci podkreślają, że wczoraj rozpoczęła się nowa faza wojny - Amerykanie po raz pierwszy użyli helikopterów przeciwko irackim oddziałom pancernym. Pentagon stara się bagatelizować znaczenie ponad 20 żołnierzy zabitych, rannych i wziętych do niewoli w ciągu jednego tylko dnia - niedzieli. Jednak - jak zauważa poniedziałkowy "Washington Post" - straty po stronie atakujących podważają wcześniejsze założenie dowództwa amerykańskiego, że wojska koalicji będą witane jak siły wyzwoleńcze, przynajmniej na szyickim południu Iraku.