Dużo więcej jest zadowolonych. "Nareszcie będziemy z Rosją! Brawo Putin! To bratnia pomoc!" - radośnie wykrzykują ludzie w stolicy Autonomicznej Republiki Krymu, Symferopolu. To oni, a nie zwolennicy ukraińskiej niepodległości, dominują dziś na ulicach miasta. Choć są obywatelami Ukrainy, dumnie noszą przypięte do ubrań wstążki w rosyjskich barwach narodowych. Skandują "Rosja!" i obawiają się "faszystów i banderowców" z Majdanu w Kijowie. Mówią, że na Krym przyjechali bojownicy z nacjonalistycznego Prawego Sektora, którzy podczas protestów w ukraińskiej stolicy rzucali koktajlami Mołotowa w milicję i jej oddziały specjalne "Berkut". Ostrzegają, że Prawy Sektor "wyrżnie" wszystkich, którzy rozmawiają po rosyjsku. Atmosferę tę podgrzewają władze Krymu, które nadal uważają za prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza i jedyną nadzieję na przetrwanie widzą w Moskwie. Prorosyjsko nastawieni mieszkańcy Krymu mają różne postulaty. Jedni chcieliby natychmiastowego przyłączenia półwyspu do Rosji, inni tylko szerszych praw w ramach dotychczasowej autonomii. "Żądamy większej niezależności od Kijowa. Chcemy, żeby nasze pieniądze zostawały na Krymie, a nie płynęły do budżetu centralnego" - mówi PAP elegancko ubrana kobieta w średnim wieku przedstawiająca się jako "prywatny przedsiębiorca". "Jestem za tym, żeby wszystko było jak dawniej. Żebyśmy żyli jak w ZSRR, żeby był pokój i porządek i chleb po 25 kopiejek" - wyrzuca z siebie Borys, który ze względu na swój wiek czasów ZSRR z pewnością nie pamięta. "Pan z Polski? Jeszcze Polska nie zginęła!" Zbierający się na placu przed budynkiem rządu krymskiego ludzie nie widzą w obecności na półwyspie rosyjskich wojsk żadnego zagrożenia. - Jaka okupacja? Kto niby nas okupuje? Rosyjska armia na Krymie była zawsze, teraz po prostu robi tu porządek! - wyjaśnia Borys. Na placu, na którym stoi ogromny pomnik Lenina dla przeciwników Rosji miejsca nie ma. - Pan z Polski? Jeszcze Polska nie zginęła! - prawie szeptem zwraca się do dziennikarza starszy mężczyzna w berecie. Siergiej mówi po rosyjsku, jednak deklaruje, że całym sercem jest za Ukrainą. "To ja jestem z Krymu, nie oni" - wskazuje na uczestników prorosyjskiej demonstracji. "Urodziłem się w Czerkasach, ale mieszkam na Krymie całe życie. Ja jestem Ukraińcem, a oni to przyjezdni, synkowie kagiebistów, pozwożeni tu w czasach radzieckich. Rozpanoszyli się, jak u siebie w domu, a to jest nasz dom, nie ich! Niech wracają do Rosji!" - złości się cały czas mówiąc półgłosem. "Trzymajcie się chłopaki! Jesteście naszymi bohaterami! W Symferopolu języka ukraińskiego nie słychać. Słowa i śpiew w tym języku płyną z cerkwi przy jednostce armii ukraińskiej we wsi Perewalne, 30 kilometrów na południe od stolicy Krymu. To modlitwa wiernych, którzy z krzyżami i ikonami stoją przed bramą zablokowanej przez rosyjskich żołnierzy bazy sił zbrojnych Ukrainy. "Boże, bądź miłościw nam grzesznym" - przemawia brodaty duchowny. Żołnierze ukraińscy stoją tuż za bramą w pełnym ekwipunku bojowym. Za nimi powarkuje silnik czołgu. Baza okrążona jest przez Rosjan, jednak na ich żądanie oddania broni Ukraińcy odpowiadają "nie". "Trzymajcie się chłopaki! Jesteście naszymi bohaterami!" - przepycha się przez tłum filmujących bazę szczupły, około 50-letni mężczyzna. "Chłopaki" milczą, jednak spod ich metalowych hełmów widać na twarzach uśmiechy. W tłumie przed otoczoną jednostką powiewają rosyjskie flagi. Jedną z nich trzyma nerwowo krążący tuż przed wjazdem do bazy tęgi mężczyzna w wojskowej kurtce polowej. Gdy ksiądz przed cerkwią intonuje pieśń, do której przyłączają się parafianki, mężczyzna zaczyna krzyczeć: "zamknijcie się wy banderowskie ścierwa!". Kiedy pieśń nie milknie, staje przed chórem cerkiewnym, podnosi w górę flagę i sam zaczyna śpiewać. Hymn nieistniejącego ZSRR "Sojuz nieruszymyj respublik swobodnych" w jego wykonaniu z trudem przebija się przez śpiew psalmu. Mężczyznę odciągają jego znajomi, jednak ten szarpie się, rzucając w stronę cerkwi przekleństwami. "Nie pozwolę, by choć jeden z nich zginął. Jestem tutaj ze swoim narodem" Całej tej scenie przygląda się grupka mężczyzn, którzy żywo dyskutują w swoim języku. - Jesteśmy krymskimi Tatarami i przyjechaliśmy tutaj wesprzeć naszych, ukraińskich żołnierzy. Powiedzcie wszystkim na świecie, że niepodległa Ukraina i Krym, okupowane są przez Rosję - mówią. - My, Tatarzy, nie mamy nic przeciwko Rosjanom, ale to oni rujnują Krym, na którym jest miejsce dla wszystkich. Tutaj nie ma konfliktów narodowościowych, żyjemy zgodnie wszyscy obok siebie. Oni i ich żołnierze to psują - stwierdza jeden z nich. Przed bramą jednostki staje ubrany na czarno prawosławny duchowny w wysokim nakryciu głowy. Spod jego płaszcza widać purpurę. Milczy. To arcybiskup symferopolsko-krymski ukraińskiej Cerkwi prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego Kliment. - Na Ukrainę weszły wojska okupacyjne. Ci żołnierze za bramą są moimi parafianami. Nie pozwolę, by choć jeden z nich zginął. Jestem tutaj ze swoim narodem - oświadcza . - To, co widzimy tutaj, odbywa się we wszystkich miejscach na Krymie, gdzie stacjonują ukraińskie wojska. My, księża, stoimy i w Teodozji i w Sewastopolu i w Kerczu. To nasza ziemia. To Ukraina. Nikt nie ma prawa jej dzielić. Rosjanie zawsze będą Rosjanami. Tam, gdzie Rosjanin stanie, tam i jego ziemia. Historia Polski jest tego potwierdzeniem - mówi spokojnym głosem.