W odpowiedzi, kilkunastu niezadowolonych wpływowych europosłów oraz ekspertów z czołowych brukselskich think-tanków powołało własną grupę "przyjaciół Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (ESDZ)", jak oficjalnie nazywa się tworzony w myśl Traktatu z Lizbony unijny korpus dyplomatyczny. Grupa, w której znaleźli się m.in. byli przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego (PE) - Jacek Saryusz-Wolski i Elmar Brok (Niemcy) - odbyła we wtorek pierwsze spotkanie. - PE jest niezadowolony z faktu, że pani Ashton nie zgodziła się, by kandydaci na unijnych ambasadorów przechodzili przesłuchania w PE, ani nie zgodziła się na nasz pomysł utworzenia europejskiej Akademii Dyplomatycznej - powiedział Saryusz-Wolski. Ambicją grupy europosłów i ekspertów - jak dodał - jest wpłynięcie na kształt, zasady działania i skład europejskiej dyplomacji, poprzez publikację stanowisk, które zostaną dostarczone Ashton. Europosłowie żalą się bowiem, że Ashton "dała im kosza" i nie zaprosiła do oficjalnej grupy doradczej, która ma opracować szczegóły, w tym strukturę, kwestie budżetowe, czy zasady rekrutacji do nowej kilkutysięcznej służby dyplomatycznej, w tym prawie 160 ambasadorów UE w różnych krajach i regionach. W grupie doradczej Ashton, która odbyła już dwa spotkania w styczniu, znalazło się 13 wysokich rangą urzędników z Komisji Europejskiej (KE), Rady UE oraz z państw członkowskich. Wśród nich jest np. sekretarz generalna KE Catherine Day, szef gabinetu Ashton, James Child, czy sekretarz generalny Rady UE Pierre de Boissieu. Przedstawicielami państw członkowskich są ambasadorowie Hiszpanii, Belgii i Węgier, czyli krajów sprawujących obecne i kolejne półroczne rotacyjne prezydencje w UE. - Jest odczucie, że rzeczy dokonują się za zamkniętymi drzwiami i są tworzone fakty dokonane. PE nie powinien poddawać się presji, że należy szybko i niekoniecznie dobrze to zrobić do kwietnia, bo w maju są brytyjskie wybory. Chcemy, by ta nowa służba podlegała politycznej i budżetowej kontroli Parlamentu Europejskiego - powiedział Saryusz-Wolski. Skrytykował też fakt, że w grupie nie ma Polaka i jest tylko jedna osoba z nowego kraju UE. - Ja to dziś wykrzyczałem. Jeżeli ta nowa służba ma mieć wiarygodność i legitymację, to nie może to być służba dyplomatyczna starej Piętnastki. I nie chodzi o to, by zaspokoić apetyty na posady nowych krajów, pal sześć, tylko o to, że część krajów członkowskich nie będzie się utożsamiała z tą nową służbą - powiedział Saryusz-Wolski. Zdaniem europosła, prace nad ESDZ, choć prowadzone za zamkniętymi drzwiami, są już daleko posunięte. - Dziś wygląda na to, że interesujące nas placówki, które uważamy za szczególnie ważne, na Wschodzie, są nam sprzątane sprzed nosa - wyznał. - Mam nadzieję, że ten czarny scenariusz się nie spełni, że to nie będą placówki zdominowane przez dyplomację starych i dużych państw i że dla nas tam też znajdzie się miejsce. Musimy zrobić wszystko, by taki scenariusz się nie ziścił - powiedział Saryusz-Wolski. Wyznał też, że zaprosił Ashton do odwiedzenia Kolegium Europejskiego w Natolinie. Zgodnie z porozumieniem z październikowego szczytu UE, zasady organizacji i funkcjonowania ESDZ podlegającej Ashton mają zostać przyjęte "najpóźniej w kwietniu 2010 roku". ESDZ ma być quasi-instytucją z własnym budżetem, podzieloną na departamenty według tematyki, bądź klucza geograficznego (np. ds. regionu kaukaskiego). Celem jest uczynienie z Unii Europejskiej "skutecznego, spójnego i strategicznego gracza globalnego, m.in. w relacjach ze strategicznymi partnerami, a także w sąsiedztwie i obszarach dotkniętych konfliktami". W skład ESDZ wejdą osoby rekrutowane z trzech źródeł: sekretariatu generalnego Rady UE, Komisji Europejskiej (dyrekcji ds. stosunków zewnętrznych) oraz dyplomaci wysłani z państw członkowskich. Przy czym tych ostatnich musi być docelowo aż jedna trzecia. Dokładnie ilu dyplomatów i ile unijnych przedstawicielstw na świecie będzie pracować w ramach ESDZ, ma ustalić właśnie Ashton. Już jednak wiadomo, że dyplomatów będzie przynajmniej kilka tysięcy, zważywszy, że obecnie w rozsianych po świecie różnych 120 przedstawicielstwach KE w krajach i organizacjach międzynarodowych oraz tzw. biurach łącznikowych Rady UE pracuje łącznie około 5 tys. osób. Wśród nich tylko jeden urzędnik z nowego kraju UE - Węgier Janos Herman; piastuje on funkcję szefa placówki w Norwegii.