Dziennikarz ma ważną roczną wizę i akredytację białoruskiego MSZ. Dziennikarz jechał pociągiem z Kuźnicy Białostockiej do Grodna. Na granicy wzięto jego paszport, a na dworcu w Grodnie szef zmiany pograniczników oznajmił mu, że nie wpuści go na Białoruś. Po wyjaśnienia odesłał dziennikarza do białoruskich władz konsularnych w Warszawie lub Białymstoku. Białoruski konsul w Białymstoku, do którego Radziwinowicz zadzwonił, powiedział, że nic mu o sprawie nie wiadomo i zażądał, by go do tego nie mieszać. Dziennikarza wsadzono do pociągu, który wracał do Białegostoku. Powiedziano mu, że jeśli nie podporządkuje się decyzji, zostanie do tego zmuszony siłą. Dziennikarz wielokrotnie bywał na Białorusi i pisał o tym kraju. Dotychczas na granicy kontrolowano go szczegółowo, lecz przepuszczano. Tym razem także jechał, by zebrać materiały do reportażu z Białorusi przed marcowymi wyborami prezydenckimi. - Gdyby mówiono, że piszę nieobiektywnie, to ważne jest to, że już od dłuższego czasu zabiegamy o wywiad z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką, by dać możliwość wypowiedzenia się drugiej stronie przed wyborami. Białoruska ambasada w Warszawie zaproponowała mi w zamian rozmowę z kimś ważnym z administracji prezydenta. Jechałem m.in. po to, by porozumieć się z kimś w tej sprawie - powiedział Radziwinowicz. - Sądzę, że dzisiaj uzyskałem odpowiedź, na ile władzom białoruskim zależy na przedstawieniu w Polsce wielostronnego obrazu kraju - dodał. Radziwinowicz zapewnił, że będzie się starał wyjaśnić całą sprawę. Podkreślił, że zakazu wjazdu na Białoruś nie może wiązać ze swoimi artykułami o tym kraju, "bo nie myśli takimi kategoriami". - Jeżeli komuś szkodzi ta decyzja, to stronie białoruskiej, bo jednoznacznie wyjaśnia, jaka ona jest, jakimi metodami się posługuje - powiedział Radziwinowicz. Za miesiąc na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie. Obok obecnej głowy państwa wystartuje w nich trzech innych kandydatów. Reżim robi jednak wszystko, by jak najbardziej ograniczyć ich szanse na doprowadzenie do zmiany władzy.