Jak informuje "Daily Mail", według obowiązującego w Korei Północnej prawa, wszystkie przedstawienia przywódców z dynastii Kimów muszą być otaczane równym szacunkiem, co mężczyźni na nich ukazani. Osobom, które dopuszczą się zaniedbań na tym polu grożą poważne kary, łącznie z więzieniem i ciężkimi robotami. Wizerunki mają się znajdować w każdym domu, a władze państwowe wysyłają specjalnych inspektorów, którzy to kontrolują. Portrety mają wisieć na honorowym miejscu, a za warstwę kurzu właściciele mogą zostać ukarani grzywną. Zazwyczaj obowiązek dbania o portrety spada na panią domu. Cytowany przez gazetę Amerykanin Ray Cunningham, który wielokrotnie odwiedzał Koreę stwierdza "Nazywamy to szalonym konfucjanizmem. To kult przodków z którym coś poszło nie tak". Priorytety Matka dwójki dzieci mieszkająca w powiecie Onsŏng, w prowincji Hamgyŏng Północny, dzieliła dom z inną rodziną. Dorośli przebywali na zewnątrz, gdy w budynku wybuchł pożar. Zauważywszy dym, popędzili do domu. Gdy ratowali swoje dzieci, jeden z kompletów wizerunków Kimów uległ zniszczeniu. Północnokoreańskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa rozpoczęło śledztwo w sprawie kobiety, która pozwoliła spłonąć portretom Kim Ir Sena i Kim Dzong Una. Za to ciężkie z punktu widzenia północnokoreańskiego prawa przestępstwo grozi jej oskarżenie polityczne. Ewentualne zarzuty są na tyle ciężkie, że jak donosi "Daily Mail", sąsiedzi wolą trzymać się od niej z daleka. Mierząca się ze śledztwem matka nie może opiekować się swoimi dziećmi, ani zdobyć antybiotyków, które mają pomóc w leczeniu ich poparzeń. Osoby, które rzucają się w ogień, czy brną mimo powodzi, by ratować portrety Kimów, są uznawane za bohaterów. Jeżeli przy okazji tego wyczynu zginą, tym większy szacunek zyskują ze strony władz - informuje "Daily Mail".