Zdecydowana większość eurodeputowanych zamysł poszerzenia uprawnień Brukseli, umożliwiający jej sprawdzanie, czy aby poszczególne państwa członkowskie działają zgodnie z unijną zasadą praworządności, przyjęła entuzjastycznie i podniosła rękę za przyjęciem stosownej rezolucji w tej sprawie.Za wdrożeniem nowego rozwiązania najbardziej lobbowała przedstawicielka holenderskich liberałów - Sophie in 't Veld. Jako oręż w walce wykorzystała obecny "brak instrumentów ochrony podstawowych unijnych wartości". W obronie unijnej praworządności Remedium na owe luki miałoby być - jej zdaniem - powołanie do życia nowego ciała, czyli panelu złożonego z kilkudziesięciu ekspertów mianowanych między innymi przez parlamenty narodowe krajów Unii Europejskiej. Głównym decydentem w kwestii doboru procedur, wedle których ów panel miałby działać, byłaby Bruksela. Zaś sam Europarlament dąży do tego, żeby kontrola miała charakter ciągły, czyli odbywała się raz na rok i dotyczyła wszystkich państw Unii Europejskiej bez wyjątku. Przyjęcie rezolucji dopiero otwiera drogę do zawarcia porozumienia międzyinstytucjonalnego przez Parlament Europejski, Komisję Europejską i Radę Unii Europejskiej. Aby kolejne kroki były możliwe, konieczna jest odpowiedź Komisji Europejskiej oraz decyzja Rady Unii Europejskiej, czyli de facto państw członkowskich, wyrażona głosowaniem z wiążącym wynikiem większości kwalifikowanej. Brak umocowania w traktatach Opór - w postaci licznych głosów sprzeciwu dobiegających przede wszystkim z ław prawicowych eurodeputowanych - pojawił się już podczas samego przyjmowania rezolucji. Jednak główną przeszkodą stojącą na drodze do powołania do życia nowego unijnego ciała jest obecny brak odpowiednich podstaw prawnych. - Mam wątpliwości, czy taki organ w ogóle ma rację bytu, bo wszystkie instytucje europejskie muszą działać w granicach i na podstawie prawa. W obowiązujących unijnych traktatach nie ma bezpośrednich i wyraźnych postanowień pozwalających na przyjęcie bardziej szczegółowych rozwiązań w zakresie kontrolowania praworządności - argumentuje w rozmowie z Interią dr hab. Tomasz Kubin, politolog i europeista z Uniwersytetu Śląskiego. - W grę wchodzi jedynie uruchomienie procedury na rzecz praworządności, która nie ma wiążącego charakteru. Żeby zyskała ona rangę aktu prawnego w charakterze wiążącym konieczne jest umocowanie i przełożenie w traktatach, a o tym - przynajmniej na razie - obecnie mówić nie można - dodaje. Pretekst do odwleczenia sankcji? Teoretycznie narzędzie, które pozwala niejako wymuszać przestrzeganie unijnych wartości, a nawet nałożyć sankcje - istnieje i jest o nim mowa w 7. artykule unijnego traktatu. Z sięganiem po niego jednak Bruksela ewidentnie się nie spieszy. - Widać wyraźną obawę. Po to rozwiązanie- jak dotąd - jeszcze nie sięgano, stąd kolejny pomysł do stworzenia ciała zastępczego, aby był pretekst do odwleczenia uruchomienia artykułu 7. i jednocześnie uniknięcia możliwości oskarżeń o brak reakcji w sytuacji, gdy jakieś państwo członkowskie jest podejrzewane o naruszenie unijnych wartości - argumentuje nasz rozmówca. Podejrzenia o ową niesubordynację względem unijnych wartości w przeszłości już się pojawiały. Ostrze krytyki było wymierzone już między innymi w Węgry. Obecnie adresatem ostrych słów, przede wszystkim za sprawą toczącego się sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego, jest Polska. Wśród przeciwników najnowszej inicjatywy Europarlamentu nie brakuje wyznawców teorii, którzy wiążą wdrożenie nowego mechanizmu kontroli praworządności z wydarzeniami, których areną stała się Warszawa i Budapeszt. "Pomysł nie wziął się znikąd" Liderka Zielonych Ulrike Lunacek wszelkie tego typu zarzuty zaciekle odpiera i wskazuje, że z podobnymi problemami zmagały się inne unijne demokracje, takie jak Francja, Hiszpania, czy Włochy za rządów Silvio Berlusconiego. W sukurs wchodzi jej także Sophie in 't Veld argumentując, że to właśnie nowy mechanizm pozwoli na uniknięcie zarzutów o stronniczość, gdyż powołana do życia komisja będzie musiała ocenić każdy kraj według jednolitych kryteriów. Doktor hab. Tomasz Kubin zwraca jednak uwagę, że argumentacja przeciwników rezolucji - między innymi polskich i węgierskich eurodeputowanych - nie jest oderwana od rzeczywistości. - Myślę, że te dwa przypadki na pewno miały swoje znaczenie. To nie jest tak, że pomysł stworzenia nowej unijnej struktury wziął się znikąd. Gdyby nie było potrzeby i motywacji, po takie rozwiązania by nie sięgano - wskazuje. Zgodnie z zamysłem głównej orędowniczki powołania do życia panelu, Sophie in 't Veld, organ miałby działać jedynie prewencyjnie, co wywołuje pytania o jego skuteczność. Według eurodeputowanego Prawa i Sprawiedliwości Kazimierza Ujazdowskiego, o wiele lepszym rozwiązaniem byłby dialog. "Proponowany mechanizm ma charakter arbitralny, nadzorczy, permanentny i stwarza ryzyko subiektywnej interpretacji" - wyliczał. Regularne "grillowanie" państw Podobne argumenty przywołuje doktor Tomasz Kubin. - Pamiętajmy, że w taki sam sposób, czyli prewencyjnie, działa także Komisja Wenecka i wiadomo , jakie to reakcje wywołuje. Prewencyjne umocowanie ma też samo postępowanie uruchamiane w celu kontroli praworządności , które przyjęła Komisja Europejska w 2014 roku. Efektywność tych instrumentów jest jednak wyraźnie ograniczona, bo ktoś może stwierdzić, że jeśli są to tylko niewiążące raporty, opinie, czy stanowiska , to do niczego nas to nie obliguje - wyjaśnia. - Stąd tworzenie kolejnych tego typu organów wydaje się mocno wątpliwe - dodaje. Bruksela będzie naciskać na Polskę? Dzięki wdrożeniu nowego mechanizmu Bruksela zyskałaby jednak kolejny instrument, pozwalający na wywieranie nacisków na te państwa, którym ze zdefiniowaną unijną praworządnością nie zawsze jest po drodze. - Co jakiś czas jakieś państwo może być "grillowane" i sprawdzane przez Komisję Wenecką. Może być także przedmiotem postępowania na rzecz umocnienia praworządności - zauważa nasz rozmówca. Próby nastawania na suwerenność? Dopytywany o wysuwany przez przeciwników rezolucji argument podejmowania prób "nastawania na suwerenność" poszczególnych państw członkowskich, wskazuje na naturalne prawidłowości, wynikające z przynależności do międzynarodowych organizacji.- To oczywiście w jakimś stopniu jest ograniczenie suwerenności, ale o podobnych tendencjach można mówić w przypadku wielu innych spraw, które wiążą się członkostwem w Unii Europejskiej. Gdybyśmy do niej nie należeli, to moglibyśmy działać bez ograniczeń, ale w niej jesteśmy - punktuje. - Między innymi pewne kompetencje są kompetencjami złącznymi UE. Niestety, członkostwo w każdej organizacji międzynarodowej oznacza, że nasza swoboda działania jest w jakimś sensie ograniczona. Zatem w sensie "ilościowym" nie byłoby to czymś nowym, tyle tylko że kontrola dotyczyłaby sfery szczególnie wrażliwej - funkcjonowania instytucji centralnych w państwie, ich relacji, czyli czegoś, co nie było jakoś szczególnie przez Unię Europejską dotąd regulowane - podsumowuje.