Stany Zjednoczone i Izrael uznały wizytę Ahmadineżada w przygranicznym libańskim mieście Bint Dżbeil za prowokację. Gdy irański prezydent przemawiał na stadionie do wielotysięcznych tłumów, wzdłuż granicy latały izraelskie śmigłowce bojowe. Tysiącom zwolenników antyizraelskiego Hezbollahu, zgromadzonym w libańskim mieście Bint Dżbeil, irański prezydent powiedział, że dumą napawa go ich walka oraz że "naród Iranu pozostanie po waszej stronie, tak jak wszystkie narody w tym regionie". W środę Ahmadineżad, który niejednokrotnie wzywał do "wymazania Izraela z mapy", zapewniał przywódców libańskich, że Iran będzie ich wspierał w konfrontacji z "izraelską wrogością". W reakcji na słowa Ahmadineżada izraelski premier Benjamin Netanjahu odparł, że Izrael wie, jak się bronić. - Najlepszą odpowiedź daliśmy tym krzykaczom 62 lata temu (w 1948 r. Izrael ogłosił niepodległość - PAP) - to (nasze) państwo i wszystko, co udało nam się od tego czasu zbudować i stworzyć - powiedział. Stany Zjednoczone zdecydowanie wystąpiły przeciw wizycie Ahmadineżada. Sekretarz Stanu Hillary Clinton po raz kolejny wypomniała Iranowi jego program nuklearny oraz "popieranie terroryzmu" - zaznaczyła AP. Irański prezydent spotkał się w czwartek z przywódcą Hezbollahu Hassanem Nasrallahem, a wcześniej odbył rozmowę z prozachodnim premierem Libanu Saadem Haririm. Jednak jak zauważa AP, otwarcie wyrażane przez Ahmadineżada poparcie dla szyickiego Hezbollahu sprawia, że prozachodni przywódcy Libanu spychani są w polityce na drugi plan, a wpływy, jakie Iran i Syria mają w tym kraju mogą się zwiększać. Powiązania Iranu z radykalnym Hezbollahem mają już prawie 30 lat. Jak podkreśla AP, Teheran finansuje to szyickie ugrupowanie, przeznaczając na nie miliony dolarów rocznie i - jak się przypuszcza - dostarcza mu także broń.