Oświadczenie, blisko związanego z Aleksandrem Łukaszenką Pawła Borodina, zbiegło się w czasie z obchodzonym już po raz dziesiąty dniem zjednoczenia narodów Rosji i Białorusi. W nowe państwo uwierzyć jest jednak trudno. Dopóki rządzi Łukaszenka, o żadnej zjednoczonej Rosji z Białorusią nie może być mowy. Białoruski prezydent jest bowiem bardzo przywiązany do swojej władzy, a przecież tworzenie związkowego państwa oznaczałoby jej ograniczenie. I to dlatego dyskusje toczą się już od 10 lat, ale nic z nich do tej pory nie wynikło. Zgodnie z zapowiedziami powinna już dawno istnieć wspólna rosyjsko - białoruska waluta. Dodatkowo wszelkie układy z Łukaszenką brzydzą prezydenta Rosji. Wprawdzie Kreml chciał wykorzystać zjednoczenie, by przedłużyć rządy Putina - jako prezydent ZBiR-u mógłby zostać na Kremlu dłużej. Jednak ten mimo wszystko zapowiada odejście. Dlatego też rosyjski Gazprom, który służy Kremlowi również do prowadzenia polityki zagranicznej, już zapowiedział podwyżkę cen gazu dla Białorusi. I to zaraz po tym, jak Łukaszenko udaremnił nową pomarańczową rewolucję. Dla Białorusi to "uderzenie nożem w plecy" - utrzymuje się bowiem na stanowisku właśnie dzięki taniej energii. Potwierdza się więc fakt, że Mińsk i Moskwa tolerują się tylko dlatego, iż są sobie nawzajem potrzebne.