O co grają Turcja i Unia? Do zrozumienia sporu między Turcją a Holandią kluczowe jest referendum, jakie ma się niebawem odbyć w Turcji. Otóż, na kwiecień zaplanowano plebiscyt, w którym obywatele Turcji wypowiedzą się na temat nowelizacji konstytucji. Zmiany zakładają rozszerzenie uprawnień dla prezydenta i w ostatecznym rozrachunku wprowadzenie systemu prezydenckiego, w którym Recep Erdogan będzie miał pełną władzę. - Społeczeństwo tureckie jest mocno podzielone w tej sprawie. Za zmianami w konstytucji opowiada się nie tylko konserwatywny elektorat, ale również coraz więcej nacjonalistów. Około 20 procent Turków jest jednak niezdecydowanych. To oni przesądzą o wynikach referendum. Prezydent obiecuje im stabilność, rozwój gospodarczy i silną Turcję - wskazuje w rozmowie z Interią dr Karol Kujawa, stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej na Uniwersytecie Illinois w Urbana-Champaign. - Referendum jednak niewiele zmieni. Jedynie zalegalizuje obecny stan. Prezydent Erdogan jest najważniejszą osobą w państwie i nikt nie podważy i nie zagrozi jego władzy - dodaje. Projekt nowelizacji ustawy zasadniczej przedłożyła rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). I to rządzący rozpoczęli kampanię w celu nakłonienia Turków do głosowania za zmianami. W tym celu rozpoczęły się również spotkania z liczną mniejszością turecką w krajach Unii Europejskiej, która jest uprawniona do głosowania w referendum. Holandia stawia opór Takie spotkanie miało się odbyć m.in. w ostatnią sobotę (11 marca) w Holandii. Holenderski rząd nie wydał jednak na to zgody, a następnie nie zezwolił na lądowanie w tym kraju samolotu z szefem tureckiej dyplomacji Mevlutem Cavusoglu na pokładzie. W sobotę wieczorem do Rotterdamu przybyła również minister ds. rodziny i polityki społecznej Turcji Fatma Betul Sayan. Podobnie jak Cavusoglu miała tam wziąć udział w wiecu z zamieszkałymi w Holandii Turkami, policja holenderska uniemożliwiła jej jednak wejście do konsulatu. Po kilku godzinach bezowocnych negocjacji została uznana za "niepożądaną cudzoziemkę" i odstawiona do granicy z Niemcami. Decyzje holenderskiego rządu spotkały się z gwałtowną reakcją mniejszość tureckiej, która czekała na przedstawicieli tureckiego rządu. W walce z protestującymi, policja użyła w niedzielę nad ranem armatek wodnych, pałek oraz psów do rozpędzenia setek Turków. W związku z zamieszkami, władze Turcji wezwały w poniedziałek holenderskiego dyplomatę w Ankarze. Wcześniej charge d'affaires Holandii został wezwany przez MSZ Turcji. Ostatecznie relacje dyplomatyczne na linii Turcja-Holandia zostały zawieszone. W uzasadnieniu swoich działań, Holandia podała, że nie życzy sobie, aby holenderska przestrzeń publiczna była miejscem dla politycznych kampanii prowadzonych przez inne państwa. Prezydent Turcji nie był dłużny i powiedział o Holandii, że to kraj "niedobitków nazizmu", a premier Turcji zagroził, że jego kraj odpowie w "najostrzejszy sposób". Słowa poparcia dla działań Holandii napływające z Niemiec również nie pozostały bez odpowiedzi Erdogana. "Europa jest zbyt ważnym kontynentem, by była pozostawiona na łasce krajów bandyckich" - powiedział o Holandii i Niemczech Erdogan w transmitowanym przez telewizję wiecu w Ankarze. Co dalej? Spór na linii Turcja-Holandia to kolejny problem w relacjach Turcji z Unią Europejską. Negocjowane od lat przystąpienie Turcji do UE znów stoi pod dużym znakiem zapytania, choć faktem jest, że nigdy nie było bliskie realizacji. Uzyskanie członkostwa w UE to dla Ankary ważny cel, który Erdogan próbuje osiągnąć, wykorzystując kryzys migracyjny. To z tego powodu Bruksela zgodziła się na liberalizację wizową dla Turków, skrywającą jednak sporo wymogów, których Turcja może nigdy nie spełnić. Obecność Turcji w UE nie jest na rękę Unii, więc stawianie warunków trudnych do spełnienia to strategia obliczona na lata utrzymywania poprawnych stosunków dyplomatycznych. Konflikt z Holandią może być jednak sporą przeszkodą w utrzymaniu wspomnianej poprawności. Biorąc pod uwagę mniejszość turecką w wielu krajach UE, państwa te na własne życzenie muszą dziś działać delikatnie. W Holandii, problem ten wpisuje się dodatkowo w kampanię i wybory, które odbywają się 15 marca. Antyimigranckie nastroje w tym kraju wzmagane wydarzeniami minionego weekendu, mogą przyczynić się do wysokiego wyniku antyislamskiego Geerta Wildersa. Czy podobna fala przeniesie się na kolejne europejskie kraje i odizoluje Turcję jeszcze bardziej? - Te wydarzenia mogą się przełożyć nie tylko na wyniki wyborów w Holandii, ale również we Francji i Niemczech. To woda na młyn dla nacjonalistów, którzy w ten sposób będą mogli zademonstrować zagrożenie, jakie niosą imigranci, którzy ich zdaniem zupełnie nie integrują się ze społeczeństwem i stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy. W Turcji natomiast ostatnie wydarzenia wzmocnią antyzachodnie nastroje i przekonanie, że Europa jest antyislamska i ksenofobiczna. Dla wielu Turków jest niezrozumiałe, dlaczego ich politycy nie mogą prowadzić kampanii w Europie, pomimo że zabrania tego nawet tureckie prawo (taka ustawę wprowadziła rządząca partia kilkanaście lat temu) - mówi dr Kujawa. - W konsekwencji wszystko to prowadzi do niespotykanych do tej pory napięć między Unią a Turcją. Problem polega na tym, że wszystkie ze stron potrzebują siebie i są na siebie skazane. Nie ma mowy o bezpieczeństwie Europy bez Turcji (duży potencjał woskowy w szeregach NATO - przyp red.), jak i o wzroście gospodarczym Turcji bez Europy. Dla przypomnienia, Unia jest głównym importerem tureckich towarów, z kolei Turcja ważnym węzłem surowców energetycznych do Europy i głównym szlakiem dla uchodźców. Jeśli nie dojdzie do porozumienia, Turcję i Unię będą czekać ciężkie czasy - dodaje. ***Centroprawicowa Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) premiera Marka Ruttego zdobyła w środę najwięcej mandatów w wyborach parlamentarnych - wynika z pierwszych sondaży exit poll. VVD ma zająć 31 ze 150 miejsc w izbie niższej. Partia na rzecz Wolności Geerta Wildersa (PVV) zdobyła 19 mandatów.