Podniesiono też, do 2118, liczbę delegatów na konwencję niezbędną do uzyskania nominacji partii na kandydata w listopadowych wyborach prezydenckich. Władze partii uznały w sobotę liczbę 69 delegatów z Michigan dla senator z Nowego Jorku Hillary Clinton i 59 dla jej rywala Baracka Obamy. Na Florydzie uznano 105 delegatów dla Clinton i 67 dla Obamy. Ich głosy - a także głosy tzw. superdelegatów z tych stanów - będą liczyć się po połowie. Sobotnia decyzja oznacza porażkę Hillary Clinton, która zabiegała, by na konwencję wysłano wszystkich delegatów wyłonionych w prawyborach w obu stanach z pełnym prawem głosu. Pani Clinton traci tym samym szanse na pokonanie dystansu dzielącego ją od Obamy w walce o nominację z ramienia Demokratów. Chociaż USA czekają jeszcze prawybory w Montanie, Południowej Dakocie i Portoryko, to o wyniku wyścigu do nominacji zadecydują ostatecznie superdelegaci. Są to politycy partii, którzy głosując na konwencji nie są związani wynikami prawyborów, w odróżnieniu od delegatów zwykłych, rozdzielanych kandydatom proporcjonalnie w zależności od rezultatów prawyborów. Agencja Associated Press szacuje, że biorąc pod uwagę tych superdelegatów, którzy już ogłosili, kogo poprą, Obamie przypada 32 delegatów z Michigan i 36 z Florydy. Pani Clinton zaś zyskuje odpowiednio 38 i 56,5 delegatów. Łącznie liczba delegatów zdobytych przez Obamę wzrosła do 2052; pani Clinton ma ich 1887,5. Prawybory w Michigan i na Florydzie odbyły się w styczniu, ale kierownictwo Partii Demokratycznej nie chciało uznać ich wyników, bo oba stany przyspieszyły termin prawyborów bez jego zgody.