Dwa dni temu podczas tragicznych wydarzeń w Falludży w Iraku zginęło czterech amerykańskich cywilów - pracowników agencji ochrony. Zatrudnieni przez firmę Blackwater z północnej Karoliny mężczyźni byli cywilami tylko formalnie - trzech z nich wywodziło się z elitarnych Navy Seals. Zjawisko przechodzenia żołnierzy do prywatnych agencji ochrony zaczęło już niepokoić Pentagon. Żołnierze sił specjalnych są już przemęczeni trwającą niemal bez przerwy po 11 września służbą - najpierw w Afganistanie, teraz w Iraku. Coraz większa liczba z nich odchodzi do cywila i podejmuje równie niebezpieczną, ale nieporównanie lepiej płatną pracę w agencjach ochrony. Wspomniana już firma Blackwater zatrudnia w samym Iraku 400 osób. Zajmują się oni między innym ochroną amerykańskiego administratora Paula Bremera. Zarabiają po blisko 1000 dolarów dziennie, co najmniej 3-krotnie więcej niż na żołdzie Departamentu Obrony. Podobny odpływ najlepiej wyszkolonych kadr obserwują też Brytyjczycy i Australijczycy. Eksperci Pentagonu biją na alarm, tym bardziej że według sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, świetnie wyszkolone i wyposażone oddziały komandosów mają być zasadniczą sił uderzeniową amerykańskich sił zbrojnych. - Zdarza się także, że polscy komandosi i żołnierze także odchodzą do prywatnych firm. Znane są przypadki polskich żołnierzy sił specjalnych czy nawet policyjnych, którzy pracują dla biznesmenów albo też szkolą zagraniczne siły specjalne i to głównie wschodnie - mówi RMF pułkownik Roman Polko, były dowódca GROM-u. Niestety takich przypadków znam dosyć dużo - dodaje. A trzeba pamiętać - podkreśla Polko, że komandosi to łakomy kąsek. - Trzeba robić wszystko, aby ci żołnierze zostali w służbie. I trzeba pamiętać, że najlepszymi terrorystami - jak powiedział Tofler - są ci, którzy kiedyś przeciwdziałali terroryzmowi.