Położony w centrum Bogoty plac Simona Bolivara, najważniejszy plac w mieście, pełen był ludzi. Wielu z nich uważa decyzję władz za zagrożenie dla demokracji. W poniedziałek prokurator generalny Alejandro Ordonez pod zarzutem złego zarządzania wywozem odpadów pozbawił Petra funkcji i zakazał sprawowania urzędów publicznych przez 15 lat. 53-letni Petro - były bojownik rewolucyjnej partyzantki - oświadczył, że będzie się odwoływał i walczył o swe prawa. Twierdzi, że padł ofiarą "prawicowego zamachu stanu", dokonanego przez prokuratora, byłego współpracownika dawnego prezydenta Alvaro Uribe. Jego zdaniem Ordonez zamierza w ten sposób "sabotować" negocjacje pokojowe z FARC. Otoczenie Petra podkreśla, że uprawnienia do odwołania prezydenta stolicy ma jedynie głowa państwa. Dlatego też zaskarżono decyzję prokuratora w sądzie administracyjnym. Władza prezydenta 7-milionowej Bogoty w Kolumbii pod względem prestiżu ustępuje jedynie przywódcy państwa. Na dymisję z zaniepokojeniem zareagowały Stany Zjednoczone, bliski sojusznik kolumbijskich władz w walce z kartelami narkotykowymi, a także ONZ. Prezydent kraju Jose Manuel Santos próbował łagodzić nastroje zapowiadając, że sytuacja "wkrótce zostanie rozwiązana" za pośrednictwem instytucji państwowych. Jednocześnie wezwał mieszkańców do zachowania powagi, powściągliwości i dojrzałości politycznej. Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) w swym oświadczeniu uznały, że decyzja o zdymisjonowaniu Petra poważnie nadszarpnęła wiarygodność władz. Według opublikowanego w piątek sondażu 54 proc. mieszkańców Kolumbii sprzeciwia się decyzji prokuratora, 38 proc. się z nią zgadza.