Szef Fundacion Progresar, która ma siedzibę w departamencie Norte de Santander (północny-wschód Kolumbii), Wilfredo Canizalez powiedział agencji EFE, że przemoc i łamanie praw człowieka w tym rejonie kraju nasiliły się w ostatnich latach. Canizalez twierdzi, że polityczna konfrontacja między prezydentem Kolumbii Alvaro Uribe a jego wenezuelskim odpowiednikiem Hugo Chavezem przysłania dramat rozgrywający się na granicy tych krajów. Na "nieszczelnej granicy, gdzie wszystko ma swoją cenę, (...) gdzie przemyt narkotyków, paliwa, jedzenia, kradzieże samochodów, wymuszenia i porwania" to codzienność, powiedział EFE Canzialez. Jego zdaniem rozwiązanie w 2004 roku prawicowych grup paramilitarnych, działających w Norte de Santander przyczyniło się wprawdzie do ograniczenia przemocy w regionach wiejskich, ale rebelianci przenieśli się do miast, zwłaszcza do stolicy departamentu, Cucuty. Według Fundacion Progresar na tę sytuację nie reaguje ani Bogota ani Caracas, a jedyne środki bezpieczeństwa przedsięwzięte przez oba kraje, to militaryzacja stref przygranicznych, co jednak nie przeciwdziała rośnięciu w siłę grup przestępczych. Sytuacja doprowadziła do powstania "wszechobecnego klimatu trwogi" w przygranicznych miastach, gdzie rebelianci i handlarze narkotyków kontrolują sytuację mordując i grożąc wszelkim organizacjom, związkom zawodowym oraz regionalnym władzom i wymuszając haracze na właścicielach sklepów i prywatnych firm - powiedział Canzialez.