Wszystko wygląda na to, że władze Kijowa nie są w stanie zablokować zapowiedzianego na niedzielę referendum. Jedynym ratunkiem zdaniem politologa Ihora Popowa jest bojkot i niedopuszczenie do głosowania. - Wszystko w rękach proukraińskich mieszkańców Krymu - mówi. - Kijów może doprowadzić do tego, by nie otwarto przynajmniej połowy lokali do głosowania. Każdy otwarty lokal oznacza podniesienie rosyjskiej flagi. Rezultat bowiem jest jasny, nie jest ważne, jak zagłosują mieszkańcy, w Symferopolu policzą głosy tak, że 80 procent będzie za Rosją - twierdzi. Nie czekając nawet na referendum, w Sewastopolu już zrezygnowano z języka ukraińskiego w urzędowych dokumentach, a separatystyczny rząd Krymu przygotował nawet projekt wprowadzenia rosyjskiego rubla jako waluty. "Lepiej zginąć jak bohater, niż się zhańbić" Ukraińskie media twierdzą, że jedynie 41 procent mieszkańców Krymu chce przyłączenia do Rosji, takie były wyniki ostatnich badań. Mieszkańcy jednej z wiosek pod Symferopolem mówią, że są tylko przedmiotem w tej grze. Czeka nas los Abchazji - twierdzą. Z kolei Tatarzy mówią coraz głośniej: musimy walczyć. - Mamy dość poniżenia. Należy działać, jesteśmy gotowi na wszystko. Lepiej zginąć jak bohater, niż się zhańbić - usłyszał od jednego z nich specjalny wysłannik radia RMF FM na Krym Przemysław Marzec. Tatarzy mówili mu, że coraz więcej rodzin wywozi dzieci na Ukrainę - jak najdalej od wojny. Przemysław Marzec