Według Bruce'a Bennetta, analityka do spraw obrony w amerykańskim think-tanku Rand Corporation, szósta próba nuklearna Korei Północnej może doprowadzić nie tyko do wojny z USA, ale też i do katastrofy naturalnej. Przy granicy Korei Północnej i Chin położony jest otaczany kultem w komunistycznej Północy szczyt wulkaniczny Pektu-san. W opinii amerykańskiego analityka, energia z testu jądrowego może doprowadzić do wywołania erupcji uśpionego wulkanu. Miejsce, gdzie może dojść do kolejnej próby jądrowej, położone jest w odległości zaledwie 130 kilometrów od wulkanu. Zdaniem analityka, skutki jego wybuchu mogą być tragiczne. W promieniu 100 kilometrów od wulkanu mieszka ponad 1,6 miliona osób. Do erupcji na górze Pektu po raz ostatni doszło ponad 100 lat temu, na początku XX wieku. Chiny studzą emocje? Tymczasem Chiny studzą emocje wszystkich stron zaangażowanych w konflikt na Półwyspie Koreańskim. Chińskie MSZ po raz kolejny apeluje, aby nie podejmować działań, które mogłyby zostać uznane za prowokacyjne. Natomiast media komunistycznej Północy pozwalają sobie na krytyczne uwagi pod adresem swego największego sojusznika - Chin.Zdaniem chińskiego MSZ w obecnej sytuacji najważniejsze jest "ostudzenie napięć i wznowienie rozmów". Chińskie władze coraz częściej zwracają uwagę na konieczność wznowienia tak zwanych rozmów sześciostronnych dotyczących denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Według źródeł dyplomatycznych, Waszyngton prowadzi negocjacje z Pekinem w sprawi nałożenia na Koreę Północną jeszcze bardziej dotkliwych sankcji, w przypadku naruszenia rezolucji ONZ. Tymczasem, północnokoreańskie media w krytyczny sposób oceniają publikacje, które ukazują się w Chinach. Część chińskich mediów uznaje bowiem, że Korea Północna powinna zostać objęta kolejnymi sankcjami, o ile przeprowadzi próby rakietowe bądź jądrowe. Według Pjongjangu taka krytyka jest niedopuszczalna w stosunku do sojusznika i narusza przyjazne relacje obu państw. Północnokoreańskie media niezwykle rzadko pozwalają sobie na komentarze krytyczne wobec Chin. Chińscy żołnierze uczą się koreańskiego Chińscy żołnierze stacjonujący przy granicy z Koreą Północną uczą się podstaw koreańskiego, na wypadek masowych ucieczek z Północy - informuje japoński dziennik "Yomiuri Shimbun". Jeden ze scenariuszy upadku reżimu w Pjongjangu zakłada bowiem falę północnokoreańskich uciekinierów, którzy będą starali się przedostać do Chin.Według "Yomiuri Shimbun", żołnierze uczą się takich stwierdzeń w języku koreańskim, jak: "Stój" i "Nie ruszaj się, bo będę strzelać". Dziennik powołuje się na źródła w chińskiej armii.Wcześniej, media informowały, że władze regionów położonych przy granicy z Koreą Północną prowadzą spis osób mówiących po koreańsku. Według lokalnych władz, zbieranie tych informacji to standardowa procedura, ale dochodzi do niej w związku z groźbą wybuchu poważnego konfliktu na Półwyspie Koreańskim. Pekin obawia się, że w przypadku załamania się rządów w Korei Północnej może dojść do masowych ucieczek do Chin. Już teraz, nieliczni uciekinierzy z Północy najpierw przedostają się przez tak zwaną "zieloną granicę" do Chin, aby stamtąd rozpocząć zazwyczaj długą podróż do Korei Południowej.