Odkąd w 2003 r. zdobył władzę w wyniku zamachu stanu, Bozize wzorem wielu innych afrykańskich władców starał się osłabiać rządowe wojsko, umacniać zaś swoją gwardię przyboczną. Obawiając się, że zostanie obalony przed wyrosłych w siłę i nazbyt ambitnych generałów, także Libijczyk Kadafi brał do swojej gwardii przybocznej koczowników z Sahary, najchętniej Tuaregów z Mali i Nigru. Bozize przyjmował do gwardii prezydenckiej swoich rodaków z ludu Gbaya, ale najpewniej czuł się pod ochroną francuskich spadochroniarzy z bazy wojennej w pobliżu stołecznego lotniska lub żołnierzy z sąsiedniego Czadu, których w razie potrzeby przysyłał mu na pomoc prezydent Idriss Deby z Ndżameny. W 2003 r. czadyjscy żołnierze pomogli Bozize zdobyć władzę, a później krwawo tłumić rebelię i pacyfikować zbuntowane wioski na muzułmańskiej północy kraju. Kiedy francuski prezydent Francois Hollande postanowił raz na zawsze zerwać z rolą żandarma, jaką Paryż odgrywał w swoich byłych koloniach w Afryce, Bozize zostali już tylko Czadyjczycy. I wystarczyli, by w grudniu powstrzymać na rogatkach Bangi kolejnych rebeliantów, którzy ruszyli z północy i oblegali stolicę, by obalić urzędującego w niej prezydenta. Pokonani przez czadyjskie pułki, partyzanci zgodzili się podpisać z Bozize pokój i pozwolili mu sprawować urząd prezydenta do końca kadencji w 2016 r. W zamian obiecał podzielić się władzą z opozycją i partyzantami, a tych ostatnich wcielić także do rządowego wojska. Pewny wsparcia Czadyjczyków, Bozize ani myślał jednak dotrzymywać obietnic. Przeliczył się, bo na wezwanie Francji w styczniu prezydent Czadu kazał swoim wojskom najechać na Mali. Francuzi dokonali tam inwazji, by rozbić utworzony na malijskiej pustyni kalifat saharyjskich dżihadystów, którzy wygrali wojnę domową w Mali, korzystając z arsenałów obalonego Kadafiego, doprowadzili do upadku tamtejszego prezydenta i oderwali malijską północ od reszty kraju. Francuzi łatwo przegnali dżihadystów z Timbuktu, Gao i Kidalu, ale na pustyni i w górach na pograniczu z Algierią potrzebowali pomocy. Wobec mitrężenia sojuszników z zachodniej Afryki Paryż wezwał na pomoc swojego sojusznika z Czadu, a tamtejszy prezydent Deby posłał do Mali trzy tysiące najlepszych żołnierzy pod dowództwem własnego syna. Czadyjczycy walczą w Mali dzielnie, ale ponoszą też ciężkie straty. Stracili w Mali już prawie 30 żołnierzy (Francuzi - pięciu), a kilkudziesięciu zostało rannych. Ubogiego Czadu nie stać na prowadzenie dwóch wojen jednocześnie. Walcząc w Mali na prośbę Francuzów, Deby musiał tym razem odmówić prośbom protegowanego z Bangi, gen. Bozize, i zostawić go bez opieki. Bozize próbował zastąpić Czadyjczyków żołnierzami z RPA. W zamian za diamentowe koncesje południowoafrykański prezydent Jacob Zuma przysłał ich prawie pół tysiąca, ale ci bez znajomości kraju nie potrafili powstrzymać rebeliantów na przedmieściach Bangi i sami stracili 14 zabitych oraz prawie 30 rannych. Deby bezceremonialnie posyłał dotąd wojsko do Republiki Środkowoafrykańskiej nie tylko, by wspierać dłużnika Bozize, ale także, by tropić i zwalczać ukrywających się tam czadyjskich dysydentów i rebeliantów. Uznawana za państwo upadłe Republika Środkowoafrykańska od lat pełni rolę kryjówki dla wszelkiej maści przemytników, kłusowników, a także rebeliantów z ościennych krajów - Konga, Ugandy, Czadu i Sudanu. Prześladowani przez wspólnego wroga rebelianci z Republiki Środkowoafrykańskiej i Czadu często podejmowali wspólne operacje zbrojne. W szeregach partyzanckiego sojuszu "Seleka", który przed tygodniem przejął władzę w Bangi, walczy wielu Czadyjczyków. Czadyjskich rebeliantów w środkowoafrykańskich kryjówkach chętnie zbroił i wspierał Sudan, niechętny Deby'emu za jego pomoc dla powstańców w Darfurze. W 2010 r. Sudan podpisał co prawda z Czadem umowę, że nie będą sobie szkodzić ani wspierać rebelii przez miedzę, ale oba kraje nie raz już składały sobie podobne obietnice, by przy pierwszej okazji złamać dane słowo. Próbą szczerości sudańskich intencji okaże się nowa ofensywa czadyjskich partyzantów, zapowiedziana w tym tygodniu przez przebywającego na wygnaniu w Katarze rebelianckiego weterana Timane Erdimiego. Z bratem bliźniakiem od lat toczy on bez powodzenia wojnę przeciwko Deby'emu. "Deby to tyran, który posyłając wojsko na odsiecz Francji w Mali, chce tylko przypodobać się Zachodowi i poprawić opinię o sobie w oczach Zachodu" - ogłosił Erdimi. Czadyjscy rebelianci chcą skorzystać z okazji, gdy najlepsze wojska Deby'ego walczą w Mali, a Francuzi, również uwikłani w malijskiej wojnie, nie przyjdą mu z pomocą jak w 2008 r., gdy partyzanci stanęli u bram Ndżameny. Wojciech Jagielski