Południowokoreański urzędnik nadzoru łowisk, który zaginął w tym tygodniu w czasie patrolu w pobliżu morskiej granicy między oboma państwami, został zastrzelony przez północnokoreańskich żołnierzy. Kim oświadczył w formalnej wiadomości, że jest mu "bardzo przykro" z powodu "rozczarowania" prezydenta Korei Południowej Mun Dze Ina i mieszkańców tego kraju incydentem, do którego doszło na morzu - poinformował Suh. Oddano ponad 10 strzałów Korea Północna przekazała również Korei Południowej wyniki własnego dochodzenia w tej sprawie. Według Pjongjangu niezidentyfikowany mężczyzna przekroczył granicę morską na "unoszącym się na wodzie materiale" i nie odpowiedział szczerze na wezwania. Żołnierze oddali do niego ponad 10 strzałów z odległości 40-50 metrów, zgodnie z właściwymi regulacjami dotyczącymi bezpieczeństwa morskiego - wynika z przekazanych ustaleń. Według Korei Północnej ciała mężczyzny nie znaleziono, a "unoszący się na wodzie materiał" został spalony zgodnie z wytycznymi dotyczącymi zapobiegania pandemii COVID-19. Zaprzeczono informacjom podawanym wcześniej przez wojsko Korei Południowej, że spalono zwłoki urzędnika. Reakcja Korei Południowej Prezydent Korei Południowej Mun Dze In określił w czwartek (24 września) zastrzelenie urzędnika jako "szokujące" i "niewybaczalne". Resort obrony w Seulu nazwał to "aktem brutalności" i wezwał Pjongjang do wyjaśnienia sprawy oraz ukarania winnych. Był to pierwszy przypadek zastrzelenia południowokoreańskiego cywila w Korei Północnej od 2008 roku. Wówczas ofiarą padła 53-letnia turystka, która w czasie wycieczki w Góry Diamentowe weszła na zastrzeżony teren wojskowy. Andrzej Borowiak