Samoloty ostrzelały obozy w Gondodowe i Islail, w regionie Gedo, przy granicy z Kenią. Według informacji kenijskich służb, to stamtąd pochodzili terroryści, którzy przygotowali atak na kampus uniwersytecki w Garissa. Zginęło w nim 148 osób. Ze względu na duże zachmurzenie nie dało się ocenić skali wyrządzonych strat podczas bombardowania. Do zamachu na kampus przyznała się organizacja al-Szabab, która oświadczyła, że był on odwetem za udział kenijskich wojsk w operacji somalijskiej armii przeciwko islamskim terrorystom. W sobotę bojownicy Al-Szabab wydali oświadczenie, w którym zapowiedzieli kolejne krwawe zamachy w Kenii. "Żadne środki ostrożności czy bezpieczeństwa nie zapewnią wam ochrony ani nie zapobiegną kolejnemu atakowi i rozlewowi krwi w waszych miastach" - głosi komunikat skierowany do mieszkańców Kenii. Al-Szabab zapowiada w nim "długotrwałą i straszliwą" wojnę, która sprawi, że kenijskie miasta "spłyną krwią". Zamaskowani i uzbrojeni napastnicy z Al-Szabab wtargnęli w czwartek rano na teren uniwersytetu w Garissie, na południowym wschodzie Kenii, w odległości ok. 200 km od granicy z Somalią. Strzelając i rzucając granaty, zabili 148 osób i ranili co najmniej 79. Ci, którzy ocaleli z masakry, mówią, że udało im się to tylko dlatego, iż przez wiele godzin udawali martwych. Relacjonują też, że napastnicy wypuścili z oblężonego kampusu muzułmanów, a chrześcijan zmuszali do przejścia na islam, każąc im recytować Szahadę - muzułmańskie wyznanie wiary. Tych, którzy odmawiali, natychmiast zabijali. Był to najtragiczniejszy w skutkach atak na terytorium Kenii od 1988 r., gdy w przeprowadzonym przez Al-Kaidę zamachu bombowym na ambasadę USA w Nairobi zginęło ponad 200 osób.