Śmigłowce kilkakrotnie przeleciały nad wymachującym maczetami i pałkami ok. 600-osobowym tłumem, strzelając - jak twierdzi policja - z gumowych kul. Do incydentu doszło, kiedy policyjne ciężarówki przygotowywały się do ewakuacji około 300 członków plemienia Luo z posterunku policji. Z helikopterów strzelano również w innych miejscach oddalonego o 90 km na północny zachód od stołecznego Nairobi miasta Naivasha. Nie jest jasne, czy są jakieś ofiary w ludziach. Reuter poinformował, że co najmniej siedem osób zginęło we wtorek w etnicznych walkach w Nairobi. Prezydent Kenii Mwai Kibaki wezwał o spokój, zaś przywódca opozycja Raila Odinga powiedział, że kraj "zmierza do anarchii". Zamieszki w Kenii trwają nieprzerwanie od grudniowych wyborów prezydenckich, w których drugą kadencję wywalczył Kibaki. Opozycja zakwestionowała jednak wyniki elekcji, co zaogniło konflikt między popierającym Kibakiego plemieniem Kikuju a grupami etnicznymi Luo i Kalendżin, stojącymi za Odingą. W mieście Naivasha było dotąd spokojnie. Jednak w niedzielę członkowie Kikuju przystąpili do palenia domów oraz okradania sklepów należących do ludzi z innych plemion, zabijając co najmniej 19 osób. Bilans toczących się od miesiąca walk etnicznych w Kenii to około 850 osób zabitych i 255 tys. zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Komentatorzy są zgodni, że to najpoważniejszy kenijski kryzys od chwili uzyskania przez ten kraj niepodległości w 1963 r. Dotychczas Kenia cieszyła się reputacją jednego z najbardziej stabilnych państw Afryki.