- Następstwa konfliktu są katastrofalne dla lokalnej gospodarki, przewidujemy ogólny spadek produkcji o 30 proc. w ciągu roku - powiedział profesor Jurij Makogon z wydziału ekonomii uniwersytetu w Doniecku. W Donieckim Zagłębiu Węglowym, gdzie mieszka ponad 6 mln ludzi, proklamowano w marcu samozwańcze Doniecką Republikę Ludową i Ługańską Republikę Ludową doprowadzając do zerwania więzów z władzami w Kijowie. Od tej pory przemysłowe serce kraju - Donbas, który sam zapewniał Ukrainie 20 proc. PKB, pogrążył się w anarchii. Dwa największe lokalne przedsiębiorstwa - Styrol i Siewierodonieck Azot - liderzy w przemyśle chemicznym na Ukrainie - wstrzymały produkcję na początku maja z powodu walk między prorosyjskimi separatystami a siłami ukraińskimi. Jeden z największych projektów o wartości 10 mld dolarów dotyczący gazu łupkowego tkwi w martwym punkcie. Jego operator - brytyjsko-holenderski koncern Shell - zapewnia, że projekt jest realizowany, lecz premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk przyznał, że prace nad nim są zakłócone; jedna z głównych partii złoża jest usytuowana w Słowiańsku - bastionie separatystów otoczonym przez wojsko ukraińskie - gdzie walki są na porządku dziennym. Wiele kopalń węgla kamiennego też musiało ograniczyć działalność, co doprowadziło w ostatnich tygodniach do spadku wydobycia o 10 proc. - To każdego dnia mniej o 7 tys. do 10 tys. ton węgla - mówi wiceminister przemysłu węglowego Jurij Ziukow. W Doniecku wiele firm wysłało swój personel na bezpłatny urlop - powiedział we wtorek zastępca mera tego liczącego milion mieszkańców miasta Hennadij Tkaczenko. Transport też ucierpiał: lotnisko międzynarodowe w Doniecku pozostaje zamknięte po próbie zajęcia go pod koniec maja przez prorosyjskich separatystów i po kontrataku sił ukraińskich, które obecnie kontrolują te okolice. Ruch kolejowy został zakłócony po eksplozjach na torach. Na większości dróg w regionie wznoszone są barykady zarówno przez uzbrojonych rebeliantów, jak i ukraińskich żołnierzy, co sprawia, że przewóz towarów staje się niebezpieczny. Przedstawiciele prorosyjskich władz z optymizmem mówią o przyszłości gospodarczej regionu. Aby zapewnić o tym ludność przytaczają liczby: ten region to zaledwie nieco ponad 4 proc. terytorium Ukrainy, 14,5 proc. ludności, lecz aż 20 proc. PKB i 25 proc. eksportu. - Jeśli "Republiki" Doniecka i Ługańska nie zostaną uznane przez społeczność międzynarodową, nie będziemy mogli eksportować naszej produkcji. Zaledwie 30 proc. wysyłamy do Rosji. Rosja nie jest w stanie kupić wszystkiego, co produkujemy - mówi profesor Makogon. Oficjalne statystyki ukraińskie pokazują, że obwód doniecki otrzymuje trzykrotnie więcej środków niż oddaje do budżetu, a obwód ługański dostaje dwa razy więcej niż zwraca. Multimiliarder Rinat Achmetow, którego imperium biznesowe zatrudnia około 100 tys. osób, jest przeciw separatystom. Szef prorosyjskiego "parlamentu" Denys Puszylin groził znacjonalizowaniem wszystkich przedsiębiorstw Achmetowa, lecz "premier" samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej obywatel Rosji Aleksandr Borodaj zaprzeczył, by miało się tak stać. Wyraził przy tym nadzieję, że Achmetow - największy pracodawca w regionie - zmieni stanowisko w sprawie sił prorosyjskich. - Regiony wschodnie nie są w stanie żyć wyłącznie z własnych zasobów, bez pomocy Kijowa. Bardzo niewiele kopalń jest dochodowych. Metalurgia przynosi straty od kryzysu w roku 2009. Państwo wspiera te sektory z powodów społecznych - powiedział AFP ekspert ekonomiczny w Doniecku; zastrzegł sobie anonimowość.