Powołując się na analizę danych, ekspert nie wykluczył, że program lotu Columbii przewidywał obserwację rejonów Iraku, "na terenie którego przewiduje się prowadzenie działań bojowych". Według eksperta, zbieranie informacji w takich sytuacjach ma charakter kompleksowy i szczególną uwagę zwraca się na "cele wojskowe i infrastrukturę zaplecza frontu". Część tych informacji została przekazana z pokładu Columbii na Ziemię, pozostała część została natomiast wprowadzona do pokładowej bazy danych w celu późniejszego ich przeanalizowania. Teraz nie będzie to jednak możliwe z powodu katastrofy promu kosmicznego i zniszczenia urządzeń, znajdujących się na jego pokładzie. Ta okoliczność może - zdaniem rosyjskiego eksperta - wpłynąć na termin rozpoczęcia działań bojowych w Iraku. Dochodzenie w sprawie katastrofy Columbii na kilku frontach Ameryka nadal rozpamiętuje śmierć siedmiorga astronautów, którzy zginęli w sobotę, gdy Columbia rozpadła się 62 km nad Ziemią. Tymczasem eksperci skupili uwagę na awarii osłony termicznej jako możliwej przyczynie katastrofy tego najstarszego amerykańskiego wahadłowca. Setki policjantów i żołnierzy kontynuowało przeczesywanie terenów we wschodnim Teksasie i w Luizjanie, w tym lasów, gdzie spadła część rozpalonych szczątków Columbii. Impet eksplozji i upadku rozrzucił mniejsze i większe fragmenty wraku oraz szczątki ludzkie w pasie o długości 160 km i szerokości 16 km, głównie w gęstych lasach znanych jako Piney Woods. Poszukiwacze poruszają się po pagórkowatym leśnym terenie na koniach i w pojazdach z napędem na cztery koła. W hrabstwie Nacogdoches w Teksasie znaleziono przeszło 500 części wahadłowca. Naukowcy NASA nadal analizują dane telemetryczne z Columbii i zajęli się raptownym wzrostem temperatury wzdłuż lewej strony wahadłowca oraz niezwykle ostrym manewrem korekcyjnym wykonanym tuż przed rozpadnięciem się statku. Trzeci front w dociekaniu przyczyn katastrofy ma otworzyć niezależny zespół dochodzeniowy powołany przez agencję kosmiczną NASA i zbierający się po raz pierwszy dzisiaj. Na jego czele stanie admirał w stanie spoczynku Harold Gehman, który niedawno był współprzewodniczącym niezależnej komisji badającej okoliczności ataku na niszczyciel "USS Cole" w Jemenie. Własne dochodzenie wewnętrzne prowadzi też sama NASA. Szef programu wahadłowców Ron Dittemore powiedział w niedzielę na konferencji prasowej, że jest jeszcze o wiele za wcześnie, by spekulować na temat przyczyny katastrofy. Zdarzyła się ona niemal dokładnie 17 lat po eksplozji, która zniszczyła na starcie wahadłowiec Challenger. Najnowsze analizy danych telemetrycznych z Columbii - która swój pierwszy lot odbyła 22 lata temu - wskazują, że temperatura części lewej strony kadłuba, pod ochronnym pancerzem termicznym, wzrosła w ciągu pięciu minut o 32 stopnie Celsjusza, gdy wahadłowiec wchodził w atmosferę ziemską. Cztery minuty później "wzrósł opór po lewej stronie statku - powiedział Dittemore. - W celu przeciwdziałania temu, (automatyczny) system kontroli lotu próbował nakazać statkowi, aby przechylił się w prawo... Wkrótce potem nastąpił zanik sygnału". Dittemore dodał, że na razie nie ma żadnego jednoznacznego dowodu, ale "nabieramy pewności, że był to problem termiczny", nie zaś wada strukturalna. Po wejściu w atmosferę ziemską wahadłowiec nagrzewa się do 1650 stopni Celsjusza, ale przed tym żarem chroni go osłona z płytek ceramicznych. Dittemore przypomniał, że 16 stycznia 80 sekund po starcie wahadłowca w jego lewe skrzydło uderzył fragment izolacji piankowej, który oderwał się od zbiornika z paliwem, ale dodał, że inżynierowie uznali wtedy, iż nie spowodowało to poważnych uszkodzeń osłony termicznej. NASA otrzymała setki telefonów i e-maili - w samą sobotę około 600 - od naocznych świadków katastrofy. Wielu z nich oferuje swe amatorskie nagrania wideo. Agencja obiecała prowadzić dochodzenie "24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu" i zbadać wszystko, od zdjęć z satelitów szpiegowskich po najmniejszy fragment wahadłowca. Wszystkie szczątki trafią do bazy lotniczej Barksdale koło Shreveport w stanie Luizjana, gdzie w poniedziałek zbiera się zespół dochodzeniowy admirała Gehmana. Do czasu znalezienia przyczyn sobotniej katastrofy NASA wstrzymała loty trzech pozostałych wahadłowców. Opóźni to dostawy zaopatrzenia i prowadzoną kosztem 95 miliardów dolarów budowę międzynarodowej stacji kosmicznej (ISS), bo wahadłowce są głównym środkiem transportu w tym przedsięwzięciu. Stacja i jej załoga będą na razie musiały polegać na rosyjskim statku załogowym Sojuz i rosyjskich statkach transportowych Progress. W niedzielę, zgodnie z wcześniejszymi planami, bezzałogowy Progress M-47 poleciał na ISS, wioząc 2,5 tony zaopatrzenia. NASA bezradna już 80 sekund po starcie? Czy los astronautów Columbii był przesądzony już tuż po starcie? To najważniejsze pytanie, które pojawiło się w związku z sobotnią katastrofą promu Columbia. Eksperci skupili uwagę na awarii osłony termicznej jako możliwej przyczynie tragedii. Czy oderwany fragment osłony zewnętrznego zbiornika paliwa w 80 sekundzie lotu na tyle poważnie uszkodził ochronną powłokę termiczną lewego skrzydła promu, że wahadłowiec nie mógł bezpiecznie wrócić na Ziemie? Czy NASA mogła cokolwiek zrobić, by w takim wypadku uratować astronautów? NASA utrzymuje, że nie było istotnego zagrożenia. Nie sprawdzono jednak rozmiaru szkód, bo - zdaniem kontroli lotów - nie można było nic zrobić. Załoga nie ma żadnego sposobu, by naprawić uszkodzenie. Na pokładzie Columbii było dwóch astronautów przeszkolonych do spacerów kosmicznych, ale mogli oni wykonać tylko najprostsze czynności. Nie można było też przyłączyć promu do stacji kosmicznej. Columbia krążyła po innej orbicie i nie miała możliwości zbliżenia się do ISS. Nie miała też odpowiednich urządzeń cumowniczych. Teoretycznie manewr lądowania można było wykonać po mniej stromej trajektorii, by powierzchnia promu mniej się nagrzewała przy wchodzeniu w atmosferę. Wtedy jednak prędkość wahadłowca mogła być zbyt duża dla bezpiecznego lądowania. Pozostaje wreszcie próba ratowania załogi przez drugi wahadłowiec. Jeden z nich miał lecieć 1 marca, ale prawdopodobnie udałoby się przygotować go do lotu w ciągu tygodnia. Columbia mogła pozostawać w przestrzeni kosmicznej tylko do najbliższej środy, choć w nadzwyczajnej sytuacji ten czas mógłby się wydłużyć. Gdyby na ratunek wyruszył prom z 2-osobową załogą, całą siódemkę udałoby się tam zmieścić. Czy jednak była szansa, że udałoby im się przejść z jednego promu do drugiego? Nie wiadomo, bo NASA na razie w tej sprawie milczy.