Airbus lecący 1 czerwca 2009 r. z Rio de Janeiro do Paryża uległ katastrofie krótko po wejściu w strefę turbulencji towarzyszącej frontowi atmosferycznemu. W ciągu niecałych trzech minut - jak pisze AFP - maszyna spadła z wysokości 11,5 tys. metrów do oceanu, a wszystkich 228 pasażerów i członków załogi poniosło śmierć. Uznano, że czynnikiem inicjującym tragedię mogły być błędne wskazania zatkanych lodem ciśnieniowych mierników prędkości (tzw. rurek Pitota). Według Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy i Solidarności AF447, reprezentującego rodziny ofiar, badania techniczne przeprowadzone przez Biuro Badań i Analiz (BEA) są "definitywnie dyskredytujące". - Ten smutny epizod definitywnie dyskredytuje dochodzenie techniczne" i "tworzy bezprecedensowy kryzys zaufania wobec władz prowadzących dochodzenie - oświadczył Robert Soulas, prezes stowarzyszenia. - Pośpiech, z jakim władze i urzędnicy oskarżyli pilotów, bez wcześniejszego zastanowienia się, wzbudził nasze podejrzenia - dodał. - Teraz mamy potwierdzenie, że oświadczenia wydane przez władze BEA były nie tylko przedwczesne, ale pozbawione obiektywizmu, tendencyjne i bardzo nastawione na obronę Airbusa. Związek zawodowy pilotów SNPL zażądał wyjaśnienia ustaleń, które "poważnie zachwiały" zaufaniem do BEA. Do czasu wprowadzenia "innych istotnych zmian" w raporcie związek zażądał od swojego przedstawiciela w komisji badającej przyczyny katastrofy zawieszenia udziału w pracach tego ciała. Francuski minister transportu Thierry Mariani, zapytany przez agencję AFP, zapewnił, że "nigdy dotąd nie było tak przejrzystego dochodzenia". Podkreślił, że BEA "pracuje pod nadzorem ministerstwa", a obie instytucje łączą "relacje administracyjne i budżetowe, ale nie hierarchiczne". Opublikowany w piątek raport BEA mówi o serii błędów pilotów Airbusa A330 francuskich linii lotniczych. Według dzienników "Les Echos" i "La Tribune", z dokumentu usunięto jednak akapity wskazujące wprost na paradoksalne działanie alarmów w Airbusie A330 i wycofanie zalecenia ich naprawy. Temat ten nadal budzi silne emocje, zwłaszcza że w przypadku Airbusa i Air France ekonomiczne reperkusje tego są ogromne. BEA w raporcie uznała, że jedną z prawdopodobnych przyczyn katastrofy była dezorientacja załogi, która nie włączyła alarmu przeciągnięcia, informującego o utracie zdolności samolotu do unoszenia się w powietrzu. Dokument potwierdza wcześniejsze ustalenia, że u podłoża katastrofy leżała awaria techniczna, spowodowana zamarznięciem urządzeń służących do pomiaru prędkości w samolocie, tzw. rurek Pitota. Raport wskazuje jednak równocześnie, że załoga samolotu nie zareagowała prawidłowo w momencie, gdy okazało się, że źle działają prędkościomierze i że maszyna zaczyna spadać. Według komisji technicznej, piloci bardzo późno zorientowali się, że maszyna traci gwałtownie wysokość, mimo że w kokpicie dwukrotnie rozbrzmiewał sygnał alarmowy, trwający w sumie około minuty. Raport po części tłumaczy niewłaściwą reakcję pilotów na problemy techniczne niedostatecznym wyszkoleniem. Raport BEA twierdzi, że w chwili gdy nastąpiła awaria prędkościomierzy zastępujący nieobecnego wtedy w kabinie kapitana inny pilot popełnił błąd manewrowy, gdy próbował zapanować nad samolotem. W efekcie, według ekspertów lotniczych, przyspieszyło to upadek samolotu. BEA podkreśla też, że gdy samolot zaczął spadać i nie było w kokpicie kapitana, pozostali piloci nie mieli dokładnych instrukcji, jak "podzielić między sobą role" w tej sytuacji. Ostateczny raport BEA ma przedstawić w przyszłym roku.