Pod koniec lutego Schettino przypłynął na Giglio pierwszy raz od katastrofy wycieczkowca ponad dwa lata temu. Za zgodą sądu, przed którym toczy się jego proces, wszedł na pokład wraku wraz z biegłymi, przygotowującymi ekspertyzę na temat aparatury, między innymi awaryjnego generatora. Powrót kapitana statku, nazwanego przez światowe media "tchórzem" i oskarżonego o spowodowanie katastrofy oraz śmierć 32 osób, wywołał na wyspie wielkie poruszenie. Na brzeg, przy którym stoi wrak Concordii, wyszło wielu mieszkańców, by okazać niechęć Schettino. Podnoszono nieprzyjazne okrzyki, wśród których najdelikatniejsze było hasło: "Wracaj do domu". W rozpowszechnionym przez włoskie media otwartym liście do mieszkańców Giglio Schettino wyraził wdzięczność z powodu "serdecznego przyjęcia" i "licznych wyrazów szacunku", z jakimi tam się spotkał. Podziękował za "gościnność" i okazaną mu "estymę". Ponadto Francesco Schettino napisał: "Ponawiam życzenie, aby na waszej pięknej wyspie jak najszybciej odrodziła się turystyka i by była ona doceniana wyłącznie z racji swego piękna, wyjątkowości lokalizacji i gościnności". Słowa te odnoszą się do krachu turystyki w miejscu, które do chwili katastrofy Concordii uważane było za perłę wybrzeża Toskanii. Jednak po 13 stycznia 2012 roku wyspa straciła status doskonałej urlopowej oazy i stała się niemal wyłącznie celem przyjazdów tych, którzy chcą zobaczyć stojący u jej brzegów wrak wycieczkowca. Zdumienie listem Francesco Schettino wyraził burmistrz Giglio Sergio Ortelli, który uznał, że jest on "nie na miejscu". Podkreślił, że ani list, ani sam kapitan nie są tam mili widziani. Poza tym zdaniem burmistrza zupełnie nieprawdziwe są słowa Schettino o rzekomym szacunku, jakim cieszy się tam wśród ludności. "Jedyne uczucia, jakie żywią mieszkańcy, to wściekłość i żal z powodu tych osób, które straciły życie w tej tragedii, a także wzburzenie"- oświadczył Ortelli. Wyjaśnił, że większość mieszkańców okazała Schettino obojętność. Co więcej, podkreślił, podczas dwudniowego pobytu kapitan nie pokazał się nigdzie publicznie. Cały czas był zamknięty w swoim pokoju - przypomniał burmistrz. Dał do zrozumienia, że trudno podejrzewać kogokolwiek z miejscowej ludności o jakąkolwiek serdeczność.