Wywiad wyemitowany przez telewizję byłego premiera Włoch Silvio Berlusconiego był mową obrończą kapitana statku, któremu prokuratura zarzuca doprowadzenie do katastrofy morskiej u brzegów wyspy Giglio i nieumyślne spowodowanie śmierci 32 osób. Wycieczkowiec z ponad 3 tysiącami pasażerów uderzył w podmorskie skały, w wyniku czego zaczął gwałtownie nabierać wody i przechylać się na bok. Alarm i ewakuację ogłoszono dopiero po kilkudziesięciu minutach. Schettino opisując katastrofę 13 stycznia stwierdził: "To tak, jakby wszystko, włącznie z naszymi głowami i instrumentami pokładowymi przestało działać". Za swoją jedyną winę uważa to, że miał "odwróconą uwagę". Mówiąc o chwili, w której doszło do wypadku, wyjaśnił, że to nie on wtedy dowodził, a za nawigację odpowiadał oficer. Następnie stwierdził, że intuicja i zdolność obserwacji sprawiły, że ostatecznie udało mu się uniknąć czołowego zderzenia ze skałą. Wyraził przekonanie, że kierowała nim "ręka Opatrzności". - Statek zaczynał dryfować w stronę lądu, więc nieostrożnością byłoby jego zatrzymywanie. Gdyby się tam przewrócił, nie wiem, ile byłoby ofiar - oświadczył kapitan, tłumacząc powód opóźnienia w ogłoszeniu alarmu na pokładzie. - To normalne, że muszę wszystkich przeprosić - przyznał Francesco Schettino w wywiadzie wyemitowanym w stacji Canale 5 w programie publicystycznym z cyklu "Piąta kolumna" kilka dni po tym, gdy uchylono wobec niego po pół roku areszt domowy. - Moje kondolencje, najszczersze uczucia kieruję do osób, których, niestety, już nie ma - oświadczył Schettino. Następnie sam siebie określił jako "ofiarę całego systemu, tego co się stało". Skomentował także rozpowszechnioną po katastrofie na całym świecie swą rozmowę z oficerem z kapitanatu portu w Livorno Gregorio De Falco, który stanowczym głosem nakazał mu powrót na pokład, gdy opuścił go jeszcze podczas ewakuacji. Odnosząc się do tej ostrej wymiany zdań Schettino stwierdził: "Ja jako kapitan nie wydałem nigdy rozkazu, którego nie można wykonać". - A on przywoływał mnie do obowiązku, nie wiedząc, że jest to niewykonalne - ocenił. Tłumacząc dlaczego nie wrócił na pokład, powiedział: "Musiałbym przepłynąć 300 metrów, to znaczy rzucić się do wody, opłynąć dziób, poszukać trapu sznurowego mając telefon komórkowy, który musiałem zachować, gdyż w tym samym czasie musiałem rozmawiać ze sztabem kryzysowym; robiłem coś bardzo poważnego". Kapitan Schettino wyznał też, że z młodą kobietą z Mołdawii, z którą jadł kolację w wieczór katastrofy, łączyła go "tylko przyjaźń". Poinformował, że to on pomógł jej znaleźć miejsce na statku i załatwić bilet. Zaprzeczył natomiast, że statek zbliżył się do wyspy Giglio, otoczonej przez skały dlatego, że chciał ją pokazać swojej przyjaciółce. Wywiad, zapowiedziany już w poniedziałek, wywołał we Włoszech polemikę jeszcze przed emisją. W portalach społecznościowych tysiące internautów nawoływało do bojkotu programu dlatego, że już kilka dni wcześniej pojawiła się informacja, że Schettino jest gotów udzielić ekskluzywnego wywiadu za co najmniej 50 tysięcy euro. - Niech przedstawi prawdę w sądzie - apelowali oburzeni Włosi. Jeden z użytkowników Twittera, cytowany przez agencję Ansa, napisał: "Wolałbym dać Schettino 50 tysięcy kopów, a nie 50 tysięcy euro za występ w telewizji".