Jak informuje w czwartek niemiecka prasa, dodatkowe zarobki Steinbruecka, byłego ministra finansów, a obecnie posła do Bundestagu, budzą coraz większe kontrowersje. Jako kandydat na kanclerza żąda on w swoim programie poskromienia banków i przywrócenia równowagi socjalnej. Tymczasem z deklaracji, jakie polityk ten złożył w parlamencie, wynika, że od 2009 roku wygłosił około 80 wykładów na zaproszenie banków, towarzystw ubezpieczeniowych i różnych przedsiębiorstw, otrzymując honoraria wyższe niż 7 tys. euro. Ile dokładnie zarobił w ten sposób - tego nie musi ujawniać. Odmówił też opublikowania swojego zeznania podatkowego. - Jestem za tym, aby ujawnił konkretne dodatkowe dochody. Peer Steibrueck może na tym tylko zyskać - ocenił partyjny kolega Steinbruecka, poseł SPD Klaus Barthel w wywiadzie dla dziennika "Bild". Także szef bawarskiej chadecji CSU Horst Seehofer zażądał od kandydata SPD na kanclerza ujawnienia szczegółów na temat dodatkowych zarobków. - Jeśli żąda przejrzystości od innych, np. od banków, musi też zastosować tę miarę do siebie i nie może się dziwić, że od niego żądają tego samego - powiedział Seehofer. Sekretarz generalny CSU Alexander Dobrindt ocenił zaś, że "powstało wrażenie, iż Steinbrueck jest ulubieńcem spekulantów". - Mógłby po prostu powiedzieć ile pieniędzy dostał od sektora finansowego po tym, jak przestał być ministrem finansów. Wówczas każdy mógłby sam wyrobić sobie własne zdanie - powiedział Dobrindt w wywiadzie dla dziennika "Die Welt". Peer Steinbrueck broni się twierdząc, że honoraria za wykłady otrzymał od banków i przedsiębiorstw, które osiągają zyski. Nie bierze zaś pieniędzy od organizacji pozarządowych, szkół czy uniwersytetów. - A to, ile z tych honorariów przeznaczam na datki, nikogo nie powinno obchodzić - powiedział Steinbrueck w wywiadzie telewizyjnym kilka dni temu.