Jak poinformował minister ds. imigracji Jason Kenney, testy z angielskiego lub francuskiego mają zapewnić, że przyszli imigranci będą się w stanie porozumieć, mówić, czytać i pisać w podstawowym zakresie. Egzaminy językowe będą prowadzone w krajach, z których pochodzą imigranci, w wyznaczonych instytucjach. Wymóg znajomości języka będzie dotyczył, co jest nowością, pracowników o niskich kwalifikacjach. Jak podano w komunikacie prasowym ministerstwa, chodzi o to by nowi imigranci przyjeżdżali do pracy w Kanadzie z rzeczywistą znajomością języka. Będą wybierani pod kątem korzyści dla gospodarki kraju. Zmiany, które od pewnego czasu są wprowadzane do kanadyjskiego systemu imigracyjnego mają bowiem docelowo wspierać rozwój gospodarczy. Egzamin językowy będzie obowiązkowy dla osób imigrujących do Kanady w ramach tzw. Provincial Nominee Program (PNP). Jest to program imigracyjny, którego kryteriami zarządzają poszczególne prowincje i terytoria. Określają one, jacy pracownicy, z jakimi kwalifikacjami są potrzebni. Jeśli ktoś chce emigrować do Kanady i spełnia kryteria danej prowincji, musi zwrócić się ze swoim wnioskiem do wybranej prowincji. Jeśli zaś wybrana przez przyszłego imigranta prowincja uzna, że dana osoba spełnia wymogi programu i rzeczywiście chce się osiedlić we wskazanym przez siebie miejscu, osoba ta otrzymuje "nominację". Ta zaś upoważnia do wystąpienia o przyznanie statusu stałego rezydenta. W ub.r. z PNP skorzystało 38 tys. pracowników, a także ich rodziny (łączna liczba nowych imigrantów to od kilku lat co roku ok. 250 tys. osób). W programach PNP chodzi o to, by imigranci wybierali jako swoje miejsce osiedlenia inne miasta niż Toronto, Ottawa czy Vancouver. Tymczasem, zwraca uwagę ministerstwo ds. imigracji i obywatelstwa, część imigrantów wykorzystywała PNP do sprowadzania rodzin, chociaż Kanada umożliwia sprowadzanie członków rodziny, jednak w ramach zupełnie innego programu imigracyjnego. Kanada walczy obecnie z nadużywaniem stosunkowo liberalnych przepisów imigracyjnych. Jak przypomniał dziennik "The National Post", w styczniu br. minister Kenney zwracał uwagę, że w prowincjach, gdzie w programach imigracyjnych nie sprawdza się rzeczywistej znajomości języka, jest więcej przestępstw imigracyjnych. Oszuści, którym zależało wyłącznie na przeprowadzce, nadużywali np. programów dla inwestorów, w których trzeba zadeklarować inwestycje planowane w Kanadzie. Z powodu nadużyć zawieszono takie programy w prowincjach Nowa Szkocja, Wyspa Księcia Edwarda i Nowy Brunszwik. Kanada boryka się także z innymi problemami imigracyjnymi - jak aranżowane, wymuszone czy wyłudzone małżeństwa. Kolejna kwestia to sprowadzanie starszych członków rodziny, jak rodzice czy dziadkowie, których emerytury nie wystarczają na utrzymanie się w Kanadzie, i którzy - niekiedy - stają się obciążeniem dla systemu pomocy społecznej. Propozycje ministra konserwatywnego rządu są dobrze przyjmowane przez opinie publiczną. Liberalny dziennik "The Globe and Mail" podkreślał, że reformy imigracyjne są potrzebne od dawna. Zmiany w wymogach językowych oznaczają przy tym, na co zwracali uwagę publicyści dziennika, że więcej przyjezdnych będzie pochodzić z krajów, gdzie mówi się po angielsku.