O zwycięstwie w amerykańskich wyborach nie decyduje liczba głosów oddanych na kandydatów w skali kraju. Rywalizujący o Biały Dom toczą batalię o każdy ze stanów i przypadające w większości przypadków w całości dla zwycięzcy w nim głosy w tzw. Kolegium Elektorskim. Ich liczba zależy od ludności stanu. Zamieszkana przez blisko 40 mln osób Kalifornia ma ich 55, Idaho z populacją powyżej 1,7 mln osób ma czterech. By zwyciężyć potrzeba 270. Ubiegający się o drugą kadencję prezydent USA Donald Trump w 2016 uzyskał ich 304. Walka o "swing states" Większość stanów ma na tyle ukształtowane wyborcze preferencje, że wynik wyborów prezydenckich jest w nich de facto znany jeszcze przed głosowaniem. I tak można w ciemno przewidywać, że np. Nowy Jork przypadnie demokratom, a Karolina Południowa republikanom. Gra toczy się więc o stany wahające się (tzw. swing states). W tym roku zaliczane są do nich najczęściej Floryda, Pensylwania, Michigan, Wisconsin, Karolina Północna, Iowa oraz Arizona. Rzadziej Georgia, Teksas oraz Ohio. Z wymienionych stanów jako pierwsze zamkną się w noc wyborczą lokale na Florydzie (godz. 1.30 w nocy z wtorku na środę polskiego czasu). Uśrednione sondaże RealClearPolitics dają tu na sobotę minimalną przewagę Bidena - o 1,4 pkt. procentowego. Bukmacherzy w większości przypadków oceniają szanse kandydatów 50-50. Bez 29 głosów elektorskich z Florydy szczególnie ciężko o końcowe zwycięstwo będzie według obserwatorów Trumpowi. Republikanin liczy jednak w tym stanie na południu USA na głosy Amerykanów pochodzenia kubańskiego, którzy w większości mają negatywny stosunek do gospodarczych postulatów Partii Demokratycznej. Kluczowe stany z tzw. Pasa Rdzy Decydujące dla końcowego wyniku moją okazać się wyniki ze stanów tzw. Pasa Rdzy, przemysłowego obszaru w okolicy Wielkich Jezior, który przez lata był bastionem demokratów. W 2016 roku Trump, niedoszacowany w tym regionie przez sondaże, sprawił tu sensację i pokonał Hillary Clinton w Pensylwanii, Michigan oraz Wisconsin. Stany te łącznie zapewniają 46 głosów elektorskich. Do triumfu Trumpa w Pasie Rdzy przed czterema laty przyczyniło się wysokie poparcie białych wyborców, szczególnie bez ukończonych studiów. Republikanów niepokoi w tym roku, że badania wskazują, iż Biden wypada w tej grupie lepiej niż Clinton. W Pensylwanii ma na sobotę przewagę 4,3 pkt. proc., w Michigan 8,2 pkt. proc., a w Wisconsin 6,3 pkt. proc. - wynika z danych RealClearPolitics Steve Kornacki, analityk stacji MSNBC, wylicza, że gdyby w tych trzech stanach sondaże zaniżały Trumpa tak jak w 2016 roku, to urzędujący prezydent przegrałby w Michigan (o 4,3 pkt. proc.) i Pensylwanii (o 1,5 pkt. proc.), ale utrzymał Wisconsin (o 0,8 pkt. proc.). Na takiej samej zasadzie możliwa jest wygrana Trumpa w Karolinie Północnej, której struktura demograficzna uznawana jest za pigułkę Ameryki. Walka toczy się tu między wierną Trumpowi prowincją a ośrodkami akademickimi i miastami mocno opowiadającymi się za Bidenem. Rekordowa frekwencja Demokraci wiążą w tym roku także nadzieję z sąsiadującą z Karoliną Północną Georgią, tradycyjnie bastionem republikanów. Przemiany demograficzne powodują, że część analityków uznaje ten stan oraz Teksas i Arizonę za wahające się. We wszystkich z tych stanów odnotowywana jest rekordowa frekwencja w głosowaniu wczesnym. Na sobotę w Georgii to 93,2 proc. ostatecznej z 2016 roku, w Teksasie 107,7 proc., a w Arizonie 86,5. Dotyczy to szczególnie obszarów podmiejskich. W wyborach środka kadencji w 2018 roku demokraci odnotowali w nich w skali kraju spore zyski w porównaniu z 2016 rokiem, co przyczyniło się do ich zwycięstwa w wyborach do Izby Reprezentantów. Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)