Remi Camus podejmuje wyzwania, których wielkość jest odwrotnie proporcjonalna do medialnego rozgłosu, z jakim spotykają się jego podróżnicze wyczyny. - Wyruszyłem na "apel świata", jego narodów i zabytków, środowiska naturalnego i nieszczęść, które je spotykają. Idę, biegnę, płynę, w granicach moich możliwości fizycznych na rzecz szlachetnych celów - powiedział AFP w Phnom Penh, stolicy Kambodży, gdzie się zatrzymał w czwartek. Do delty Mekongu wpadającego do Morza Południowochińskiego zostało mu 300 km i Camus ma nadzieję, że dotrze tam w ciągu dwóch tygodni. W 2011 roku francuski podróżnik w ciągu 100 dni przemierzył piechotą 5400 km w Australii od Melbourne do Darwin, w intencji wsparcia dzieci cierpiących na genetyczną chorobę nazywaną zespołem Lowe'a. Mekongiem płynie ubrany w neoprenowy kostium, trzymając się uchwytów specjalnie zbudowanej piankowej deski nazywanej we Francji "hydrospeed" z komorą na niezbędne w ciągu dnia rzeczy. Wyposażony jest w płetwy, by nie ulec obrażeniom w zderzeniu z podwodnymi głazami. Ma ze sobą też 5-kilogramowy plecak. Mekong wybrał ze względu na znaczenie geograficzne rzeki, która w swoim biegu od Tybetu przez Laos, Kambodżę, Tajlandię i Birmę ma wpływ na życie 70 mln ludzi. W rozmowie z kambodżańska gazetą "The Phnom Penh Post" zanieczyszczenie Mekongu określił jako "obrzydliwe". Na YouTubie zobaczyć można zdjęcia z grudnia, kiedy w Laosie Remi płynie wśród plastikowych butelek, jak wyławia z wody jakiś but, plastikowe opakowanie po lekach. - To naprawdę źle, jak ludzie wzdłuż biegu rzeki zmieniają to źródło życia w wysypisko. Smutne, że rzeka stała się też sprawą polityki. Czas na coś drastycznego, by oczyścić Mekong - powiedział. Kiedy prądy mu sprzyjały i nie było zanieczyszczeń, płynął do 28 godzin non-stop. Ale "jeśli woda stoi, tak jak na wielu odcinkach, trzeba dać z siebie dużo. No i te masy śmieci, wrzuconych do rzeki" - opowiadał. Od początku rozpoczętej na granicy Chin z Tybetem odysei czekało go wiele trudności i niespodzianek. Pierwszym szokiem były potężne bystrza (porohy) w głębokich przełomach rzeki i kanionach w Chinach, gdzie woda niosła go z szybkością 37 km na godzinę. Jedne z bystrzy na Lancangu (nazwa Mekongu w Chinach) zobaczyć można w materiałach z wypraw Camusa w serwisie YouTube. Najdziwaczniejsza jednak sytuacja spotkała go w Laosie, gdzie skonfiskowano mu jego rzeczy i w kostiumie z neoprenu, bez ubrania na zmianę, trafił do aresztu z 17 dolarami w kieszeni. - Podejrzewali, że jestem szpiegiem i że mam broń. Potem doszli do wniosku, że wjechałem do kraju nielegalnie. Przekonywanie ich trwało cały miesiąc - powiedział. Przez tydzień mieszkał w hostelu, gdzie turyści pożyczali mu ubrania, potem władze zgodziły się oddać mu skonfiskowaną odzież. Na resztę musiał czekać dłużej. Wyprawa okazała się też wyczerpująca fizycznie, ponieważ pod wpływem zanieczyszczenia wody pojawiła się bolesna wysypka. Najgorzej jest na nogach, tak że nawet nie może założyć butów. Ale mimo bólu chce dopłynąć do mety. Ma jasną wizję tego, co zrobi po zakończeniu tego wyczynu: spotka się ze wszystkimi, którzy go wspierali. Mówi: "Z tą bezpośrednią wiedzą, jaka teraz mam, musimy razem uświadomić ludziom i rządom konieczność oczyszczenia Mekongu i poprawy doli ludzi, których życie zależy od tej rzeki". W Phnom Penh spotkał się z jednym z największych ekspertów riverboardingu, jak nazywa się spływ rwącą rzeką z piankową deską, Joshem Galtem. Obaj zetknęli się już wcześniej, w maju zeszłego roku, podczas francuskich mistrzostw w slalomie hydrospeed - jak nazywany jest we Francji riverboarding. Obaj też wspólnie przepłynęli bystrza w Si Phan Don w Laosie. - Tylko jeden człowiek od czasu wymyślenia tego sportu pokonał większą odległość niż Camus. To Mike Horn, który przepłynął całą Amazonkę - powiedział Galt, który był dyrektorem pierwszych światowych mistrzostw w riverboardingu, jakie odbyły się w zeszłym roku w Indonezji. Zwraca przy tym uwagę, że Remi nie robi tego dla samego wyczynu, ale żeby ukazać los 70 mln ludzi wzdłuż Mekongu bez dostępu do bezpiecznej wody pitnej.