To była największa tragedia w dziejach zdobywania najbardziej niedostępnego szczytu planety - okrytego ponurą sławą K2. K2 - 8611 m n.p.m. - to drugi najwyższy, po Mount Everest, szczyt na świecie. Leży na granicy Pakistanu i Chin. Skąd taka dziwna nazwa? Otóż w 1856 Brytyjczyk T.G. Montgomerie z indyjskiego urzędu mierniczego dokonał pomiaru szczytu, nazywając go K2 i oznaczając jako drugi na liście 35 szczytów Karakorum. Czarna legenda wzięła się niedostępności tej góry - nikt dotąd nie zdobył jej zimą, a według ponurych statystyk ginie co piąta osoba, która usiłuje wspiąć się na ten szczyt. K2 jest tak niebezpieczny przede wszystkim dlatego, że trudności techniczne w drodze na wierzchołek znajdują się bardzo wysoko, w okolicy 8000 metrów. I właśnie błąd popełniony na końcowych metrach wspinaczki - w okolicach przełęczy Bottleneck - był przyczyną zejścia lawiny, która na początku sierpnia zabiła jedenastu wspinaczy. Zginęło trzech Koreańczyków, dwóch Nepalczyków, dwóch Pakistańczyków, Serb, Norweg, Francuz i Irlandczyk - Gerard McDonnell. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zginął każdy ze wspinaczy. Na szczyt ruszali 1 sierpnia, wieczorem tego dnia do obozów dotarły pierwsze informacje o kłopotach. 3 sierpnia zszedł ze szczytu ostatni z ocalałych. Pozostałych zabrało K2. Dla McDonnella była to druga próba zdobycia K2. Latem 2006 roku musiał zrezygnować 600 metrów przed szczytem. Dla 34-letniego alpinisty pochodzącego z Limerick tamta próba skończyła się pobytem w szpitalu po uderzeniu odłamkiem skalnym. Drugą, udaną próbę przypłacił niestety życiem. Na stronie internetowej jego wyprawy (http://www.humanedgetech.com/expedition/mcdonnell/) widnieje wciąż ostatni wpis sprzed feralnego ataku na szczyt i słowa zaklinające szczęście. Tym razem nie pomogły... Dlaczego nawet najdrobniejsze potknięcie może być zabójcze? Wysokie góry nie wybaczają żadnych błędów. Brak tlenu i gęstniejąca na takich wysokościach krew powodują że człowiek wolniej podejmuje decyzje, może stawać się coraz bardziej apatyczny, a to już tylko krok do tragedii. Jednak to właśnie zmaganie się z własnymi słabościami i niedostępnością górskich szczytów pcha co roku w góry coraz więcej osób. Doświadczeni himalaiści twierdzą, że taka masowa pogoń za emocjami będzie przynosić coraz więcej ofiar. Światowej sławy włoski himalaista i zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników Reinhold Messner wprost mówi, że to masowy himalaizm ostatnich lat powoduje takie wypadki, jak ten na K2. Również polscy himalaiści zapłacili najwyższą cenę za próbę zdobycia K2. Pechowy był zwłaszcza 1986 rok. Zginęli tam wtedy Dobrosława Miodowicz-Wolf, Tadeusz Piotrowski i Wojciech Wróż. Śmierć będzie wciąż zabierać tych, którzy chcą podbić najwyższe szczyty. I wiele będzie takich historii jak ta z K2, ale też podobnych do tej sprzed dwóch lat z wyprawy na Mount Everest. Dramat Davida Sharpa, młodego wspinacza z Wielkiej Brytanii, który umarł podczas zdobywania najwyższej góry świata wstrząsnął światem alpinistów. Mężczyzna sam atakował szczyt, wziął ze sobą dwie butle z tlenem, które okazały się jednak puste. Osłabiony brakiem tlenu ukrył się w niecce skalnej na wysokości ponad ośmiu tysięcy metrów. Po dwóch dniach zmarł z wyziębienia i wyczerpania. Obok niego przeszło ponad 40 członków różnych wypraw zmierzających na Mount Everest. Wspinacze nie mogli nie zauważyć konającego, niektórzy musieli odłączyć się od liny, aby go ominąć. Nikt nie zatrzymał się by pomóc. Później tłumaczono się brakiem sprzętu, własnym wyczerpaniem. Trudno nie uznać takiej postawy za kolejny objaw chorego "masowego himalaizmu"... Jednak ludzie wspinać się będą dalej - bo góry wciąż będą. Ale pamiętać trzeba, że szacunek trzeba mieć nie tylko do tych najwyższych szczytów. Zabójcze potrafią być nawet niewielkie szczyty. Największa polska górska tragedia wcale nie rozegrała się w wysokich Tatrach, lecz w "turystycznych" zdawałoby się Karkonoszach. W Białym Jarze pod Śnieżką w marcu 1968 roku zeszła lawina, która zabiła 19 osób. Gór lekceważyć nie wolno... Szymon Kiżuk, LinkPolska.com