Liczba ofiar może wzrosnąć do 15-20 - powiedziała w czwartek po południu minister ds. wewnętrznych Annemie Turtelboom. Powody eksplozji, która w środę nad ranem zmieniła kamienicę w stertę gruzu, nie są znane. "To było jak trzęsienie ziemi, prawdziwe piekło. Wszędzie było pełno ludzi i krwi" - opowiadał jeden ze świadków dziennikowi "Le Soir". W wyniku eksplozji w położonym o 100 metrów dalej ratuszu popękały szyby w oknach. Wybuchł pożar, a zaniedbany budynek całkowicie się zawalił. O skali zniszczeń świadczy fakt, że podczas akcji ratowniczej, w środę, wydobyto tylko jedną żywą osobę - 13-letnią dziewczynkę. Do pozostałych ofiar ratownicy dotarli w czwartek - ciała są w stanie uniemożliwiającym identyfikację. Z uwagi na ryzyko zawalenia się sąsiednich domów, ich mieszkańców ewakuowano. Z miejsca katastrofy wycofano ciężki sprzęt i dalsze poszukiwania prowadzone są ręcznie. Nie wiadomo, ile jeszcze ofiar może być pod gruzami. Belgijskie media mówią o co najmniej trzech-czterech osobach. Kamienica, choć w centrum miasta, była zdegradowana i zamieszkana w dużej mierze przez studentów i imigrantów, więc brak wiarygodnych danych o tym, ile osób było w poszczególnych mieszkaniach. Kilkanaście rodzin twierdzi, że od środy nie ma kontaktu z bliskimi, którzy mogli przebywać w kamienicy. - Trudno jest sprecyzować liczbę poszukiwanych. Normalnie jest tam dużo młodych ludzi. Czy wszyscy tam byli? Spali u siebie, czy u swoich znajomych? A może mieli gości w swoich mieszkaniach? - pytał retorycznie przedstawiciel władz miasta Pierre Reuter. Według rzecznika belgijskiego MSW, co najmniej 21 osób zostało rannych, w tym trzy są w stanie krytycznym. Miejsce tragedii odwiedzili już król Belgów Albert II oraz premier Yves Leterme. Była to największa katastrofa w Belgii od 2004 roku, kiedy to na skutek awarii w zakładach przemysłowych Ghislenghien na wschodzie kraju zginęły 24 osoby, a 132 odniosły obrażenia.