Za przygotowanie całościowego raportu na temat incydentu w Gruzji odpowiada sekretarz kolegium ds. służb specjalnych Jacek Cichocki. Zostaną w nim zawarte m.in. wyniki postępowania wewnętrznego w Biurze Ochrony Rządu, wnioski sformułowane przez centrum antyterrorystyczne oraz raport ABW. "Dziennik" ujawnił, że w raporcie ABW o niedzielnym incydencie w Gruzji napisano, że strzały w pobliżu samochodu, którym jechał Lech Kaczyński, były gruzińską prowokacją. Szef MSWiA Grzegorz Schetyna pytany w środę Radiu ZET, czy raport ABW stwierdza, że zajście w Gruzji było "gruzińską prowokacją", odparł: "tak, ale wolę zostawić konkluzję ministrowi Cichockiemu i premierowi". Mniej kategoryczny w ocenach był premier, który przyznał, że po lekturze znacznej części raportu należy stwierdzić, że "jak najbardziej zasadne są uwagi na temat złej organizacji tej wizyty i zaniedbań, jeśli chodzi o bezpieczeństwo naszego prezydenta". Fragmenty raportu dotyczące "nieostrożności, braku oczywistych zasad, jeśli chodzi o bezpieczeństwo gościa, w tym przypadku naszego prezydenta" Tusk nazwał "bulwersującymi". - Z całą pewnością jutro, kiedy będziecie państwo dysponowali raportem, z całą pewnością też będziecie się czuć nieswojo, że ktoś mógł tak wystawiać na szwank zdrowie i życie głowy państwa - dodał premier. Przestrzegał jednocześnie przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków o "charakterze bardziej politycznym". - One musiałyby być podparte twardymi dowodami - zaznaczył. - W mojej ocenie, kto, dlaczego i kiedy, tak do końca nigdy się nie dowiemy - dodał szef rządu. Tusk przyznał, że najprawdopodobniej polskie służby nie zdołają do końca wyjaśnić "czy była to tylko nieostrożność ze strony gospodarzy, na ile to było celowe, żeby pokazać w jak trudnej sytuacji jest Gruzja". - Nie zbadamy serca i umysłów polityków gruzińskich, ale na pewno będziemy z tego wyciągali wnioski na przyszłość, jeśli chodzi o bezpieczeństwo przy tego typu wizytach - dodał. Premier poinformował, że ewentualne konsekwencje personalne wobec funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, którzy towarzyszyli prezydentowi w Gruzji, będą zależały od decyzji szefa BOR gen. brygady Mariana Janickiego. - On musi ocenić jednoznacznie, na ile zachowanie funkcjonariuszy BOR wymaga zmian, jeśli w ogóle wymaga zmian. Rozmawiałem z nim dzisiaj rano, więc znam jego pogląd, ale dopóki nie podejmie tej decyzji, to nie będę go wyprzedzał w informowaniu państwa - powiedział Tusk. Szef BOR spotkał się w środę także z prezydentem. Według niego zakończenie postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez Biuro ws. incydentu jest możliwe dopiero po uzyskaniu informacji na ten temat od strony gruzińskiej. Janicki nie chciał ujawniać szczegółów rozmowy z L.Kaczyńskim. Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki oświadczył natomiast, że L. Kaczyński "bardzo wysoko" ocenia pracę zarówno szefa swojej ochrony Krzysztofa Olszowca, jak i pozostałych oficerów BOR. Jak mówił, jest przekonany, że prezydent nie planuje żadnych zmian, jeśli chodzi o jego ochronę. Również prezes PiS Jarosław Kaczyński jest zdania, że szef prezydenckiej ochrony "w żadnym wypadku nie powinien być usunięty" ze stanowiska. "On nie miał żadnego wpływu na to, co się stało. Decyzja należała do prezydentów. Na szczęście to nie jest tak wszędzie na świecie, że oficerowie ochrony czy piloci decydują o tym, co ma się dziać" - powiedział. Jak ocenił, raport ABW, według którego niedzielny incydent w Gruzji to "gruzińska prowokacja", jest "polityczny". - ABW albo prowadzi działalność niezgodną z prawem, bo nie ma prawa do działalności zewnętrznej i ma jakiś potężny aparat w Gruzji - co by mnie nawet może ucieszyło, ale nie wierzę w to - albo ma dar jasnowidzenia, przenoszenia się, bilokacji, bo inaczej to po prostu tego raportu by nie mogła przygotować - powiedział lider PiS. Minister SZ Radosław Sikorski uważa, że intencja L. Kaczyńskiego, by skierować uwagę świata na to, że wojska rosyjskie bądź osetyjskie nie wycofały się na pozycje sprzed 7 sierpnia, była "niezła", ale jej wykonanie było "nieudolne". Tymczasem gruzińskie MSZ, opisując niedzielny incydent podkreśliło, że "strona gruzińska nie ma obowiązku informowania sił okupacyjnych o trasie i przebiegu podróży wysokiej rangi przedstawicieli oficjalnych w okolicy okupowanego rejonu Achałgori". Z tego powodu, a także dlatego, że takie wizyty odbywają się wyłącznie na terenach kontrolowanych przez centralne władze Gruzji, "rosyjskim okupantom nie została przekazana taka informacja". W niedzielę po południu w Gruzji konwój samochodów z prezydentami Polski i Gruzji został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. W pobliżu rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Kolumna samochodów miała jechać z lotniska w Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd. Biuro Ochrony Rządu prowadzi postępowanie wyjaśniające ws. incydentu w Gruzji. Ma ono odpowiedzieć m.in. na pytanie, z powodu czyjego błędu samochód z funkcjonariuszami BOR znalazł się w zbyt dużej odległości od auta, którym jechał prezydent. Postępowanie ma wyjaśnić także, dlaczego o zmianie programu wizyty prezydenta poinformowano polskich funkcjonariuszy w ostatniej chwili. Władze Osetii Południowej potwierdziły we wtorek, że doszło do oddania w powietrze serii z broni maszynowej. Cytowana przez rosyjski dziennik "Kommiersant" minister informacji i prasy Osetii Południowej Irina Gagłojewa powiedziała, że stało się tak, gdy jeden z dżipów, którym jechali ochroniarze, przejechał kilka metrów w stronę posterunku, mimo że zakazano im jazdy w kierunku Achałgori.