"Jest inteligentną kobietą i można się z nią pysznie pośmiać" - mówi Juncker o szefowej niemieckiego rządu. "Prowadziliśmy też bardzo wiele sporów" - zastrzega, przyznając jednocześnie, że w decydujących momentach kanclerz potrafiła stawać na wysokości zadania i doprowadzać do wypracowania kompromisów w UE. Zdecydowanie popiera też działania kanclerz podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku. Zdaniem Junckera sytuacja ta nie może się jednak powtórzyć - nie byłoby to dobre dla UE. "Z Berlina można bardzo wiele zdziałać. Ale jedna osoba nie jest w stanie ani przewodzić Europie, ani jej podzielić. Jeśli chce się coś osiągnąć, to należy mieć zaufanych sojuszników i wielu przyjaciół" - radzi 64-letni polityk, który zanim został szefem KE, przez prawie 20 lat był premierem Luksemburga i pamięta czasy, kiedy Unia miała tylko 15 członków. "Nie było lepiej. Było inaczej. Różnica jest taka, że wówczas łączyły nas osobiste relacje (...). Jak w klubie. Każdy wszystko o wszystkich wiedział" - wspomina unijny polityk. Nie żałuje jednak rozszerzenia UE w 2004 roku. "Kto wie, do jakich konfliktów doszłoby między tymi krajami, które po dziesiątkach lat sowieckiego panowania nagle odzyskały suwerenność" - mówi Juncker. "Kiedy tworzy się historię, nigdy nie jest się nieomylnym. Ale kiedy przeszkadza się historii, to popełnia się ogromny błąd" - podkreśla i od razu krytykuje premiera Węgier Viktora Orbana za kładzenie zbytniego nacisku na kompetencje państw narodowych. "Gdyby wszyscy działali tak samolubnie i narodowo jak Orban, to nie byłoby już UE. Duża większość chce jednak UE. Dlatego Orban nie zwycięży" - uważa szef KE. Pytany, czy prosi ludzi o pozwolenie, zanim ich pocałuje, odpowiada, że nie i że dotychczas nikt się na to nie skarżył. "Pochodzę z południa Luksemburga - ze stalowego zagłębia. Dorastałem tam z wieloma Włochami, którzy często się obejmują i całują. Tak mi zostało" - przyznaje. Z Berlina Artur Ciechanowicz