- Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, wówczas jedyną moją opcją będzie całkowita dymisja - powiedział na konferencji prasowej w Dharamśali, mieście na północy Indii, gdzie znajduje się siedziba tybetańskiego rządu emigracyjnego. Przywódca Tybetańczyków zaapelował też do swoich rodaków, aby żyli w zgodzie z Chińczykami. Podkreślił, że nie rozważa kwestii niepodległości Tybetu, natomiast zależy mu na "drodze środka", a więc autonomii kulturowej dla swego kraju. - Nie czyńcie przemocy, to złe. Przemoc jest sprzeczna z naturą ludzką. Przemoc to prawie samobójstwo. Jeśli tysiąc Tybetańczyków poświęci swoje życie, nie zrobią już nic innego - powiedział dalajlama. - Gdy po obu stronach opadną emocje, będziemy mogli pracować - dodał. W zeszłym tygodniu w Lhasie w 49. rocznicę krwawego stłumienia tybetańskiego powstania przeciwko Chinom i ucieczki dalajlamy mnisi buddyjscy zorganizowali pokojowe marsze. W kolejnych dniach przerodziły się one w największe od 20 lat antychińskie zamieszki. Interweniowała policja i wojsko. Według tybetańskich władz emigracyjnych w starciach z siłami porządkowymi zginęło od stu do kilkuset osób. Władze w Pekinie mówią o 16 zabitych, którzy padli ofiarą przemocy ze strony demonstrantów.