Reklama

​Jeremy Clarkson: Wiem, gdzie się przeprowadzić - do Polski

Jeremy Clarkson, brytyjski dziennikarz motoryzacyjny, pisze o Polsce. Na łamach "The Times" pół żartem, pół serio przekonuje, że warto się przeprowadzić do Polski. Clarkson podaje przy tym dość nietypowe argumenty.

Znany z prowokowania w swoich felietonach Jeremy Clarkson wychodzi od krytyki obecnej sytuacji w Wielkiej Brytanii i zastanawia się, gdzie w takim razie Brytyjczycy mogliby się wyprowadzić w poszukiwaniu lepszego życia.

Jeremy Clarkson: Gdzie się przeprowadzić?

Na początku Clarkson wylicza miejsca, do których nie ma sensu emigrować.

"Ameryka? Nie ma już czegoś takiego. To teraz dwa kraje - jeden, wiedziony przez głupiego, starego człowieka w kierunku wiecznego bankructwa i drugi, gdzie wszyscy lubią budweisera. Nie chcę tam żyć" - pisze w swoim stylu Clarkson.

Włochy, jego zdaniem, odpadają, "ponieważ jest się okradanym co pięć minut", a w Hiszpanii czy Grecji "system jest na krawędzi upadku".

Reklama

"Jest jednak takie miejsce, gdzie wszyscy bylibyśmy szczęśliwi. Wschodnia Europa. A konkretnie Polska" - wskazuje Jeremy Clarkson.

Jeremy Clarkson o Polsce

"Siedzimy i marudzimy, że wszyscy kierowcy ciężarówek i budowniczy wrócili do Polski. Jeśli tego właśnie chcemy - dobrze zbudowanych domów i regularnych dostaw papieru toaletowego - dlaczego i my nie przeprowadzimy się do Warszawy?" - pisze publicysta.

Dalej Clarkson opisuje swoje problemy z... rurami w domu. "Tego w Polsce nie ma" - podkreśla.

Clarkson chwali Polaków za poczucie humoru. "Kiedyś, nadając sprzed ich stadionu narodowego, powiedziałem do nich: skoro tylu was tu jest, to kto naprawia rury w Londynie? Wybuchnęli śmiechem" - czytamy.

"Wszyscy Polacy lubią żarty. Szczególnie o Niemcach" - dowcipkuje Jeremy Clarkson.

Clarkson: Porządne pory roku i domy po sześć pensów

Dziennikarz, przechodząc do tematu pogody, podkreśla, że w Polsce występują "porządne pory roku" - zima ze śniegiem i upalne lato.

Jego zdaniem dania w restauracjach są "po cztery pensy", a domy kosztują "sześć pensów". W ten sposób, hiperbolicznie, wskazuje na niskie ceny w naszym kraju, choć nie jest jasne, na ile zaznajomiony jest z aktualnymi danymi na temat inflacji i rynku mieszkaniowego nad Wisłą.

Clarkson podkreśla, że Polska "nie mieści się w top 10 najpopularniejszych destynacji dla ludzi z Syrii i Somalii".

Brytyjczyk wskazuje na małe zróżnicowanie etniczne naszego kraju. "Czy to niepoprawne politycznie wspominać o tym? Być może w Australii, Ameryce albo Wielkiej Brytanii - ale nie w Polsce, to na pewno. Dlatego zakończę kolejną obserwacją, która nie spodobałaby się na Wyspach. Dziewczyny w Polsce są całkiem gorące" - podsumował Jeremy Clarkson.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jeremy Clarkson | Polska

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy