Na poniedziałkowej konferencji prasowej prezydent Salah ogłosił, że zmiana władz za pomocą protestów jest niedopuszczalna. - Czego chcą manifestujący? Zmiana władzy, w taki sposób jak w Egipcie czy Tunezji, jest niedopuszczalna. Protestujący mogą tego dokonać przy urnach wyborczych - dodał Salah. Nazwał uczestników demonstracji "mniejszością" i powiedział, że "nie wszyscy Jemeńczycy chcą zmian". W nocy z niedzieli na poniedziałek na placu uniwersyteckim w Sanie, nazywanym placem Tahrir - od głównego centrum protestów w stolicy Egiptu - zaczęli pojawiać się manifestujący, wśród których są studenci oraz deputowani opozycji i wojskowi. "Naród chce upadku reżimu", "Naród chce zmian" - głoszą transparenty. W niedzielę opozycja parlamentarna postanowiła przyłączyć się do ruchu kontestacji władzy prezydenta Salaha. Wcześniej antyrządowe manifestacje organizowane były głównie przez studentów. Jemeńskie siły bezpieczeństwa dotychczas nie próbowały rozpędzić demonstracji. Utworzono punkty kontrolne przy wejściach na plac uniwersytecki. W poprzednich dniach zwolennicy prezydenta Salaha, uzbrojeni w pałki, kamienie i noże, atakowali antyrządowych protestujących. Niedziela była pierwszym dniem, w którym dzięki interwencji policji w jemeńskiej stolicy nie doszło do podobnych ataków - pisze agencja AFP. Tymczasem na południu kraju w Adenie, jak podały źródła medyczne, w poniedziałek nad ranem jeden uczestnik protestów został zastrzelony przez siły bezpieczeństwa, a czterech odniosło obrażenia. Według świadków, siły bezpieczeństwa ostrzelały manifestujących, którzy palili opony. Według AFP, od początku lutego w Adenie zginęło 12 uczestników protestów. Rządzący Jemenem od 32 lat prezydent Salah obiecał pod naciskiem opozycyjnych demonstracji, że odejdzie, gdy w 2013 roku skończy się jego kadencja prezydencka. Dodał że nie będzie próbował przekazać władzy synowi.