Tina Hines w lutym 2018 roku miała atak serca. Kobieta zasłabła na podjeździe domu, w obecności męża. Mężczyzna natychmiast wezwał pomoc, a sąsiad, który zauważył całą sytuację, zaczął reanimować Tinę. USA. Kobieta nie dawała znaków życia przez 27 minut Po chwili pojawiła się karetka, która zabrała kobietę do szpitala. Ratownicy całą drogę prowadzili resuscytację. Nie dając znaku życia przez ponad 20 minut, Tina trafia na ostry dyżur. Tam po raz ostatni podjęto próbę reanimacji Tiny. Tym razem zakończyła się ona powodzeniem. Następnego dnia lekarze podjęli próbę odłączenia kobiety od respiratora, by sprawdzić, czy jest ona w stanie samodzielnie oddychać. Płuca Tiny podjęły pracę, a ona wkrótce odzyskała przytomność. Kobieta początkowo nie mogła jednak mówić, więc mąż dał jej kartkę i długopis do ręki. Jak zaznacza, początkowo nie wiedział, co żona narysowała. - Co to jest? Ból? Szpital? - dopytywałem. (...) Potem nasza córka zapytała: "Niebo?", a żona twierdząco kiwnęła głową - opowiadał mężczyzna w rozmowie z CBN News. Kiedy Tina zaczęła mówić, wyznała, że podczas kiedy jej serce się zatrzymało, ona była w niebie i widziała Chrystusa. - Stanęłam twarzą w twarz z Jezusem (...), stał z szeroko otwartymi ramionami, a tuż za nim roztaczała się niesamowita poświata. Kobieta doznała pęknięcia mostka i żeber (na skutek reanimacji) oraz urazu czoła (na skutek upadku). Po czterech dniach została wypisana ze szpitala. Lekarze nie stwierdzili u niej uszkodzeń mózgu. Ostrów Mazowiecka. Serce mężczyzny nie biło przez 90 minut. "Śmiejemy się, że grał w karty z aniołami" Nieco ponad dwa lata temu do prawdziwego cudu medycznego doszło w Polsce, w Ostrowi Mazowieckiej. Tygodnik Ostrołęcki opisywał historię 74-letniego pana Józefa, mieszkańca powiatu ostrowskiego, którego serce przestało bić na 90 minut. - Pacjent trafił na SOR w Ostrowi Mazowieckiej. Przez półtorej godziny walczyliśmy jak lwy, by przywrócić funkcje życiowe, czego nam się nie udało dokonać. Po tym czasie zrezygnowaliśmy z dalszej resuscytacji. Odłączyliśmy aparaturę ratującą życie i nagle, po minucie, gdy myśleliśmy, że to już koniec, zauważyliśmy czynność skurczową mięśnia sercowego - mówi w rozmowie z "TO" Marcin Pawłowski, lekarz, który uratował życie panu Józefowi. Dyrektor szpitala Artur Wnuk dodał, że historia pana Józefa to dowód na to, że nie można się poddawać, a o życie warto walczyć do samego końca. - My do tej pory się śmiejemy, że nie wiemy, co pan Józef przez te półtorej godziny tam robił, bo podejrzewamy, że grał w karty z aniołami - żartował Wnuk. Sam pan Józef nie opowiedział jednak, co z jego perspektywy działo się przez 90 minut, które spędził "po drugiej stronie". Wiadomo jednak, że po miesiącu mężczyzna wrócił do pracy.