Na czym polega "prosty" plan? Tom Van Grieken, przewodniczący skrajnie prawicowego ugrupowanie Vlaams Belang (VB), musi w czerwcu wygrać wybory, po których buduje w parlamencie prowincji większościową koalicję z inną nacjonalistyczną partią - Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA). Wybory do parlamentu federalnego, lokalne i do europarlamentu odbędą się w Belgii w czerwcu 2024 roku. Następnym krokiem do likwidacji Belgii, który wskazuje "Rz" miałyby być: przyjęcie deklaracji o niepodległości Flandrii, zaproponowanie dwóm innym częściom składowym istniejącego od 1830 roku królestwa - Walonii i Brukseli rozpoczęcia negocjacji "nad warunkami rozwodu". Odpowiedź odmowna ma być jednoznaczna z jednostronnym budowaniem oddzielnego państwa. "Ten plan jeszcze niedawno wydawał się czystą fantazją. Ale już nią nie jest" - wskazuje "Rz". Belgia zniknie z mapy, a Bruksela zbankrutuje? Na podstawie sondaży z ostatnich miesięcy widać, że pierwsze miejsce wśród partii we Flandrii oraz drugie na poziomie federalnym zajmuje VB Griekena. "A razem z N-VA (23 proc.) ma bezwzględną większość w parlamencie" - podkreślono. Jak podaje portal, VB czerpie siłę z niechęci Flamandów do narastającej fali migracji, słabych perspektyw wzrostu gospodarczego i drożyzny. Perspektywy dla członków "Belgii po rozpadzie" nie wydają się jednak optymistyczne. "Wyjście faktyczne lub formalne Flandrii z królestwa oznaczałoby tragiczną sytuację pozostałych części kraju. Bez transferów z Antwerpii tak Walonia, jak i Bruksela są bankrutami" - przekazał portal. Jak podano, w takim scenariuszu Walonowie mogliby się starać o przyłączenie do Francji. Odrębnym problemem byłaby jeszcze Bruksela. Plan przewodniczącego VB zakłada, że miasto - otoczone przez Flandrię - wejdzie w skład nowego państwa i stanie się jego stolicą. W publikacji "Rz" pojawia się również obawa o to, jak na hipotetyczne nowe państwo zareagowałyby pozostałe kraje Unii Europejskiej, której najważniejsze instytucje znajdują się w Brukseli. W tej sytuacji jako przykład podaje się Katalonię, "Rz" wskazuje, że Belgia to inna kwestia. "Katalońskiej niezależności sprzeciwiała się potężna Hiszpania, tu takiej roli nie przejmie żadne państwo, bo Belgii nie będzie. Wielu wręcz odetchnie z ulgą na wiadomość, że przestanie istnieć dysfunkcyjne państwo belgijskie. Ale pod warunkiem, że jego rozpad nie okaże się zaraźliwym przykładem dla innych, bo z tego Unia mogłaby się już nie podnieść" - oceniono. Brytyjski historyk z uniwersytetu Harvarda Niall Ferguson jeszcze w 2011 w artykule dla "Wall Street Journal" pół żartem przedstawiał swoją wizję Europy za 10 lat. Wskazywał, że dojdzie do rozpadu Belgii na Walonię i Flamandię, które jako osobne państwa wejdą w skład "Nowych Zjednoczonych Stanów Europy". Historyk spodziewał się, że nowa stolica UE zostanie przeniesiona z Brukseli do Wiednia. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!