Do agencji AFP w Kairze zadzwonił niezidentyfikowany mężczyzna i mówiąc po arabsku z silnym egipskim akcentem oświadczył, że zamachu dokonało ugrupowanie Ansar el-Haq, którego jest członkiem. Podał, że ma ono siedzibę w Jemenie. Zagroził zamachem "w najbliższym czasie" na linie lotnicze Air France, "jeśli Francja nie zmieni decyzji w sprawie zakazu noszenia przez kobiety islamskie chust w miejscach publicznych". Autentyczności rozmowy telefonicznej nie udało się na razie potwierdzić. Tymczasem przedstawiciel rządu jemeńskiego zaprzeczył, jakoby w Jemenie istniało ugrupowanie o tej nazwie. - Możliwe, że jest to próba wmieszania Jemenu w sprawę samolotu, po to, aby zaszkodzić mojemu krajowi - powiedział pragnący zachować anonimowość polityk jemeński. Dzisiaj wiceminister spraw zagranicznych Francji Renaud Muselier oświadczył, że nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że katastrofa samolotu miała podłoże terrorystyczne. Poinformował, że z ekspertyz Ministerstwa Transportu oraz Lotnictwa Cywilnego, a także z opinii techników wynika, że powodem wypadku była awaria techniczna. Samolot egipskich linii lotniczych Flash Air runął w sobotę do Morza Czerwonego w kilka minut po starcie z egipskiego ośrodka turystycznego Szarm el-Szejk. Spośród 148 osób znajdujących się na pokładzie nikt nie ocalał. Eksperci będą się starali dociec przyczyn katastrofy m.in. przy pomocy zdalnie sterowanego francuskiego robota o nazwie "Achilles". Zostanie on opuszczony na dno Morza Czerwonego, w miejscu, gdzie najprawdopodobniej osiadł kadłub boeinga linii Flash Airlines. Według francuskich ekspertów kadłub rozbitej maszyny osiadł na głębokości ok. 400 m, a nie jak podejrzewano wcześniej - 1000 m. Niewykluczone jednak, że sama czarna skrzynka samolotu stoczyła się do głębokiego morskiego rowu, co może znacznie utrudnić wydobycie jej na powierzchnię. Odnalezienie jej jest o tyle ważne, że pozwoliłaby dokładnie ustalić przyczyny tragedii.